Dzisiejsza historia, która dotyczyć będzie sztuki, kultury i prozy życia, jest niezwykła pod wieloma względami. Po pierwsze wydarzyła się naprawdę, po drugie może spotkać każdego, a po trzecie jej przesłanie jest uniwersalne. W całości dedykują ją temu, kto jej już nie przeczyta.
Moja bardzo osobista część tej opowieści bierze swój początek w środę 13 marca 2024 roku na lotnisku O’Hare w Chicago, lecz jej prawdziwe narodziny powinny być datowane na niedzielę 18 czerwca 1967 roku.
W zalewie słów, które w walce z obrazkami niewiele dziś znaczą, są takie, którym przypisuje się jakieś niesamowite znaczenie, mają podobno przenosić w sobie niezwykłą siłę i jednocześnie sugerować, przypisywać i porządkować. Mają wynikać z przyzwyczajeń, kultury, zachowań. Mam także na myśli i te słowa, które niewypowiedziane przez nadawcę, muszą zostać prawidłowo odczytane przez odbiorcę. Są bowiem tacy, którzy uważają, że z powodu narodzin w jednym kraju, nie można podróżować i zamieszkać w innym, że nie powinno się opuszczać miejsca swoich narodzin. Jeśli miałoby to być prawdą, oznaczałoby też, że jeśli jeden zespół muzyczny powstał w jakimś odległym kraju, to nie powinien koncertować dla mieszkańców innych krain. Nie jest i nie może być to prawdziwe, powróćmy do gorącego lata ‘67.
W 1967 roku nie było jeszcze wszechobecnego internetu, choćby dlatego późniejsze wiadomości z czerwca o wojnie sześciodniowej nie były obarczone ekspertyzami tych, którzy wiedzą wszystko, a doktor Google nie odbierał rozumu. Wydawało się, że to, co złe jest złe, a to, co dobre jest dobre. 14 stycznia festiwal Human Be-In w San Francisco wydawał się otwierać przed ludzkością nowe horyzonty, a obecność Allena Ginsberga oraz Allana Wattsa dodawała tamtemu wydarzeniu wyjątkowego splendoru, dając wszystkim uczestnikom wiarę, że uczestniczą w czymś niezwykłym i niepowtarzalnym.
Monterey, Kalifornia
Tamtego roku, kilka miesięcy później, 18 czerwca, w gorącą i parną kalifornijską niedzielę, na festiwalu Monterey, po raz pierwszy w stanach Zjednoczonych wystąpiła brytyjska grupa The Who. Był to dla muzyków niezwykły moment do bliższego przyjrzenia się ledwie zawiązanej 14 stycznia kontrkulturze „dzieci kwiatów”. Muzycy The Who mieli wcześniej okazję poznać Jima Hendrixa i zagrać z nim kilkakrotnie w Anglii.
Kilka minut później, po ekscytującym występie Eric’a Burdona i Animals „Paint It Black” na scenę wyszli Brytyjczycy. Występ The Who zakończył utwór „My Generation” z zaplanowaną eksplozją zestawu perkusyjnego, kłębami dymu, zniszczeniem gitary oraz częściowym zdemolowaniem sceny. Townshendowi udało się roztrzaskać gitarę o wzmacniacze, a później jej resztki, rzucić w kierunku widowni, w tym czasie gdy Keith Moon rozbijał kopniakami zestaw perkusyjny, wyładowując na nim nadmiarową energię, Roger Daltrey wymachiwał nad głową mikrofonem na uwięzi. Warto wspomnieć, że temu całemu spektaklowi destrukcji na festiwalowej scenie, towarzyszyły agresywne antyestablishmentowe okrzyki muzyków, które mocno zszokowały widownię nastawioną na hippisowski koncert pokoju i miłości.
Warszawa-Białystok, Polska
Niekończące się płaszczyzny pól za oknem, przykryte szarą kołdrą autobusowych przystanków, które z każdą kolejną sekundą szumu drogi, bezboleśnie wrastały w moje zmęczone ciało. Feria szarych nazw, mijanych na zielonych tablicach, drwiących białymi cyframi odliczania odległości do celu, do końca, do kolejnego przystanku na dostojnie szarzejącym niebie.
Kiedy w życiu zapada zmrok, a sprawy nabierają wyblakłych kolorów, szarość rozpoczyna swoją prezydenturę, wtedy staram się odnaleźć światło, czasem jedynie drobny promyk, którego będę mógł się uchwycić. Światło w muzyce, ulubionych potrawach, światło w literaturze, w filmach, światło w ludziach obok mnie. Czasem udaje mi się odnaleźć światło nawet w psie, który odgryzł człowiekowi głowę i dostrzegam światło w wielkim kocie, stworzonym nieomal z samej sierści. Czasem jest to zaledwie błysk, rozświetlający na moment drogę przez wieczną podróż dusz. Światło ukryte w podmuchach wiosennego zimna zza lekko uchylonych drzwi balkonu, delikatnie wyrzucającego w kosmos, zapach tytoniu z mieszkania. Przede wszystkim chwytam się światła zawartego w pytaniach o nas, skierowanych do mnie. Jasności, której nie ma w pustym potoku słów.
Ogień wypala, a jego światło usuwa ciemność.
Więc może cały ten sens życia to po prostu szukanie światła?
Jeśli istnieje ogień czysty i pełny, taki bez dymu, dlaczego trzymać go w zamknięciu? Niech płonie na zewnątrz, niech wypełnia sobą innych. Po co oceniać? Nawoływać do poprawy? Tłumaczyć to, czego nie chcą zrozumieć?
Szukają go i szukać będą aż do śmierci. Szukać będą tego światła w muzyce, poezji, obrazach i wspomnieniach.
Spotkaliśmy się zaledwie kilkanaście godzin po moim przylocie, a czy chciałabyś coś jeszcze powiedzieć, zanim cię opuszczę? Może opisz to, jak naprawdę się czujesz? Zapytaj o nas. Pożegnaliśmy się, zanim zdążyliśmy się przywitać, tak ciężko jest mi napisać, czy jeszcze coś dla mnie znaczysz, choć teraz o to nie dbam. Muzyka jest tutaj zdecydowanie za głośno!
Studio IBC, Londyn
Pete Townshend z zespołem The Who, piosenkę „The Seeker” po raz pierwszy wydaje na singlu w marcu 1970 roku. Na oficjalnej kompilacji przebojów zespołu, znalazła się dopiero rok później. Za jej słowa całkowicie odpowiadał Townshend.
W tekście piosenki omawiane są postacie cieszące się wówczas sporym uznaniem w świecie popkultury: muzyk Bob Dylan („Bobby Dylan”), członkowie zespołu The Beatles, oraz zwolennik narkotyków psychodelicznych Timothy Leary. Gitarzysta The Who Pete Townshend, w tamtym czasie wykazywał zainteresowanie naukami Mehera Baby, persko-indyjskiego mistyka. Traktat Baby z 1966 roku zatytułowany „Bóg w pigułce?” był jego milczącą wypowiedzią na temat duchowego problemu nadmiernego brania narkotyków na Zachodzie w celu poszerzenia świadomości. Townshend przez cały czas wypowiadał się jako przeciwnik nadużywania narkotyków.
Przyznanie się, że Bob Dylan, The Beatles ani Timothy Leary nie pomogli mu, wydaje się przebiegłym sposobem na przyznanie się, że nikt nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania. W rezultacie wyładowujemy swoją frustrację na wszystkich wokół siebie, próbując coś poczuć i zadając ból innym. „Nazywają mnie Poszukiwaczem/Szukałem nisko i wysoko/Nie uda mi się zdobyć, tego czego szukam/aż do dnia w którym umrę!”
To napięcie nieco słabnie, gdy Daltrey śpiewa: „Jestem poszukiwaczem/Jestem naprawdę zdesperowanym człowiekiem”. I kiedy dalej, swoim tekstem próbuje nawiązać kontakt, to jego wysiłki zostają udaremnione przez fakt, że spotykane przez niego kolejne osoby wydają się mieć te same problemy: „Ja szukam siebie/Ty szukasz siebie/Przyglądamy się innym/I nie wiemy, co robić.”
Bhagavad Gita
Zachowaj spokój w trudnych chwilach, koncentrując się na swoich działaniach, a nie na wynikach.
Pozbądź się zmartwień: nie stresuj się sukcesem ani porażką; po prostu daj z siebie wszystko i odpuść sobie resztę.
Żyj teraz: ciesz się teraźniejszością, zamiast rozpamiętywać przeszłość i martwić się o przyszłość.
Poznaj siebie: zrozum swoje myśli i uczucia, aby wybrać pozytywne perspektywy.
Znajdź sens: szukaj mądrości i wyższego celu, aby pozostać pozytywnym nawet w trudnych sytuacjach.
Julian Tuwim
Do krwi rozdrapię życie,
Do szczętu je wyżyję,
Zębami w dni się wpiję,
Wychłeptam je żarłocznie
I zacznę święte wycie.
Rozbyczę się, rozjuszę,
Wycharknę z siebie duszę,
Ten pęcherz pełen strachu,
I będę ryczał wolny,
Tarzając się w piachu.