Zaduszki na jazzowo

Forma, jaką obecnie przybrały Chicagowskie Zaduszki Jazzowe kształtowała się przez szesnaście lat. Teatr Chopina, położony na trójkącie polonijnym tuż obok serca miasta jest stałym miejscem jazzowego święta.

Po raz kolejny odżyła magia miejsca, które tej jednej listopadowej nocy zanurza się w gwar rodem z krakowskiego rynku, z okrzykami sprzedającego bilety i dźwiękiem gitarowych riffów niczym wołaniem ulicznych przekupek. W miniony poniedziałek świat  znowu zatrzymał się na kilka godzin, by muzyką i słowem, z jazzową zadumą uczcić pamięć tych, którzy odeszli na „wieczny koncert”. Wielu grało kiedyś w Chicago, a ich muzyka jest dobrze znana słuchaczom Zaduszek. W tym roku jazz zabrzmiał po raz kolejny w Teatrze Chopina.

Zaduszki Jazzowe przyciągają do siebie nie tylko zespoły stricte jazzowe, lecz otwierają swe progi na różne rodzaje muzyki począwszy od bluesa, a na brzmieniach cygańskiego folka skończywszy. Festiwal co roku przyciąga muzyków amerykańskich i polskich, których tym razem było naprawdę wielu.

Na dwóch scenach tegorocznych Zaduszek usłyszeliśmy: XAZZ – zespół utalentowanych nastolatków z liceum w Highland Park, który zwracał na siebie uwagę przede wszystkim ogromną energią młodego wokalisty, który z równą łatwością wykonywał standardy jazzowe, jak rockabilly, a zakończył własnym utworem odwołującym się do jego żydowskich korzeni. Ten utwór wpadł w ucho chyba wszystkim słuchaczom.

W tym samym czasie na dolnej scenie zagrał Lemon Blues – pełen energii zespół, grający bluesowe i jazzowe klasyki m.in. Muddy’ego Watersa i Steviego Raya. Dzięki niebywałemu talentowi Jacka Mrocka i jego grze na harmonijce ustnej, trudno nie zapamiętać tego wyjątkowego brzmienia. Wrażenie zrobiła też kolekcja harmonijek, którą muzyk nosił przy pasie.

Spore zainteresowanie wzbudził polski zespół, przybyły prosto z  Krakowa Jazz Nonet. Dziewięcioro muzyków z kontrabasem, trąbkami, saksofonem, pianinem, perkusją i ksylofonem przekonało widownię do jazzu nowoczesnego, może trochę swingującego i niezbyt ugrzecznionego.

Uczestnicy Zaduszek dwukrotnie wysłuchali, chyba jedynego tak prosto i pięknie mówiącego o tych co odeszli, grającego na trąbce Macieja Fortunę. Wykonaniem kołysanki „Na Wojtusia z popielnika” zmusił całą widownię do jesiennej, jazzowej zadumy nad przemijaniem.

Po niedawnej premierze płyty, na jednej ze scen, pojawił się zespół Antykwariat, który dał odczuć widowni, że ma się świetnie. Gitarowe solówki Jana Zieńko, podkreślone niesamowitą mimiką twarzy były niezapomnianym przeżyciem dla słuchaczy.

Fanom kolorów, kształtów i hipsterko-cygańskiej fantazji do gustu przypadł Le Percolateur Band, czyli po naszemu – młynek do kawy. Zespół dał zaskakujący show, pełen modernistycznych dźwięków budujących nastrój, jak i zupełnej dowolności w swobodnych interpretacjach podczas dżemowego grania.

Tad Janik zagrał na dolnej scenie i nie zawiódł swoich słuchaczy przygotowaniem i dobrze dobranymi słowami.

Najbardziej oczekiwanym zespołem wieczoru był Piotr Nalepa Breakout Tour. Zobaczyliśmy nie małego Piotrusia z okładki albumu „Blues”, ale dorosłego mężczyznę, który na gitarze zagrał tak, że nie dało się nie machać marynarką!

W doskonałej formie okazała się Żaneta Lubera, wokalistka, półfinalistka programu Voice of Poland, śpiewająca z Piotrem Nalepą, Wojciechem Karolakiem, czy wciąż żyjącym w sercach chicagowskiej publiczności Jarkiem Śmietaną. Swoją obecnością przed mikrofonem, czystą wokalizą i buchającymi emocjami nie tylko wywołała łezkę w oku niejednego słuchacza, ale też zawróciła w głowie sporej części męskiej widowni.

Na nic narzekanie na cenę wejściówek, bo ta w tym roku była wysoka, gdy w duszy gra! A ta noc, pełna wspaniałej muzyki i niezwykłych emocji, zdarza w Chicago tylko jeden raz w roku.


3

Add Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.