Wydaje się, że najbardziej bolesną i dlatego wartą opisywania rzeczą w życiu człowieka jest pospolity fakt, że nigdy nie mamy tego co chcielibyśmy mieć, że nie jesteśmy tam gdzie chcielibyśmy być, a na końcu nie jesteśmy tym kim chcielibyśmy pozostać. Banał, a jakże prawdziwy, którego w pewnym okresie swego życia doświadcza każdy.
Śmiech szaleńca, będący tytułem dzisiejszego wpisu, dotyka spraw z którymi spotykamy się każdego dnia, jednakowo może on być źródłem cierpienia, jak i chęci dogłębnego poznania, opisania.
Niespełna rok przed moim przyjściem na świat w Londynie do życia powołany został zespół muzyczny, nie boję się użyć tego słowa, wszech czasów – Pink Floyd. Głównym pomysłodawcą i spiritus movens grupy w tamtym czasie był Syd Barrett. Karierę poza zespołem zmuszony został rozpocząć w 1969, a rok później ukazał się jego pierwszy album solowy: The Madcap Laughs. Innowacyjne techniki gitarowe, które stosował Barret, takie jak dźwiękowe dysonanse, zniekształcenia i sprzężenia inspirowały i do dziś fascynują wielu muzyków, pozostając dla nich niewyobrażalną i niewyczerpalną formą intensyfikacji muzycznych emocji. Barrett odszedł z tego świata w roku 2006 i tu zaczyna się moja historia.
W Berlinie Zachodnim gdzieś w okolicach roku 1967 pod przywództwem Edgara Froese zawiązuje się grupa młodych artystów zafascynowanych muzyką elektroniczną. Pionierzy, w pełnym tego słowa znaczeniu, przecierający ślady dla dopiero rodzącego się nurtu muzycznego dziś znani lepiej jako Tangerine Dream. W 2007, rok po śmierci Syda Barreta, wydają 98. w ich karierze album zatytułowany: Madcap’s Flaming Duty. Album był jednym z tych wyjątkowych i nielicznych na którym dla zobrazowania stworzonych dźwięków, muzycy formacji Tangerine Dream posłużyli się głosami wokalistów – para arcydzieł to niesłychana, album dedykowano w hołdzie Sydowi Barretowi. Stąd tak silne konotacje obu tytułów: The Madcap Laughs / Madcap’s Flaming Duty.
Nie znajdziemy na tym albumie ani jednego słowa o Sydzie Barretcie za to związku tego doszukać się możemy w wyśpiewanych tekstach, a są to wiersze i poematy XVIII- i XIX-wiecznych autorów. Moim zdaniem perełką wśród innych utworów zawartych na tej płycie jest ten opatrzony numerem 4, zatytułowany The Blessed Damozel / Błogosławiona Damozel – Damozel oznacza młodą, niezamężną kobietę.
The Blessed Damozel z 1850 roku jest najbardziej znanym utworem lirycznym napisanym przez poetę, ilustratora, malarza i tłumacza Dante Gabriel Rossetti. Poemat Błogosławiona Damozel poprawiany był przez niespełna osiemnastoletniego autora kilkukrotnie. Po latach wiemy też, że choć inspirowany arcydziełem Edgara Alana Poe – Kruk, to nie to stanowi o jego wyjątkowości. Zarówno w tamtym czasie jak i teraz uwagę czytelników przykuwa fakt, że młody i niedoświadczony mężczyzna, trafnymi słowami potrafił naszkicować obrazy bogate i w pełni nasycone niedopowiedzeniami, tworzącymi godne konstrukcje dla wyrażenia emocji.
Pięknie prowadzona fabuła z wersu na wers opowiada jak dwoje kochanków zostaje rozdzielonych przez śmierć – żywa liryka i pewna forma symbolizmu połączonego z młodzieńczą naiwnością. Oto dziewczyna odeszła, nie żyje, jej pragnieniem jest przekroczyć bramy raju tylko w towarzystwie swego ukochanego. Podmiot liryczny używa liczby mnogiej i ciągnie swoją historię jako “my”, drugą część poematu wypełnia jej kolejna opowieść o tym, jak pewnego dnia w niedalekiej przyszłości, będzie wspólnie spędzać czas w świetle chwały i radości bożej. Niebo opisane przez Rossettiego pełne jest sielankowych rozwinięć, jego opis staje się naiwny i niedojrzały tak jak on sam. Nie widział i nie poznał jeszcze żalu ani rozpaczy, którą miłość może przynieść, a czego sam doświadczy później w swoim życiu, po śmierci jego prawdziwej miłości, Elizabeth Siddal. Dla poematu The Blessed Damozel, w późniejszym czasie życia autor zrobił jeden wyjątek, namalował bowiem obraz opisujący barwami i przedstawionymi postaciami historię opowiedzianą wcześniej słowami, para arcydzieł to niesłychana!
I tak oto dotarłem do historii najważniejszej bo jest jeszcze jedna, ukryta za obrazem Dantego Rossetti, właśnie podobna do tej, której dźwięki docierają po latach z albumu Tangerine Dream… Gdy jedyna ukochana, Elizabeth wkrótce gdy poroniła przedawkowała laudanum i zmarła w 1862 roku, Dante omal nie oszalał, zapadł się w sobie. Podczas ostatniego pożegnania, do trumny, ukradkiem włożył tomik swych nieopublikowanych jeszcze wierszy. Po jej śmierci prowadził życie samotnika otoczony jedynie meblami i najwierniejszymi przyjaciółmi. Ponownie zaczął malować, walczyć z nałogiem i trwać w życiu. W tym czasie u przyjaciół i znajomych zabiegał o pomoc w zorganizowaniu ekshumacji, postrzeganej jako jedyna metoda dostania się do tomiku wierszy ukrytego w trumnie ukochanej kobiety. Czasy to były mało przyjazne postępowi toteż kilka lat upłynęło zanim zdołał nakłonić urzędników do wydania zgody na ekshumacje, która ostatecznie miała miejsce w 1870 roku. Po odkopaniu w trumnie dostrzeżono prawie nie rozłożone zwłoki, powodem były prawdopodobnie nagromadzone w ciele opioidy. Uwagę pracujących przy wydobyciu trumny przykuła jednak inna rzecz. Ciało Elizabeth niemal całe spowite było w jej rudych włosach.
Nieprzychylna reakcja krytyki z 1872 roku na wydany tomik z poezją spowodowała jego psychiczne załamanie. Jak napisał o nim przyjaciel: “Spędzał swoje dni we mgle chloralu i whisky”. Próbował się podnieść, pisał i malował, w tym czasie rozpoczął pracę nad siedmioma obrazami. W Niedzielę Wielkanocną 1882 roku zmarł na niewydolność nerek w domu wiejskim kolegi. Po wielu latach zmagania się z cukrzycą Syd Barrett zmarł w Cambridge, 7 lipca 2006 roku.
Fascynujące historie, nie miałam o tym wszystkim pojęcia! 🙂 Naprawdę imponuje mi Twoja wiedza o muzyce i o Sztuce generalnie, i pasja, z jaką potrafisz o tym pisać. <3
Nie znałam też Tangerine Dream- odpaliłam sobie na YouTube i rzeczywiście zrobiło się magicznie. 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
O! znowu radość o poranku (mego czasu). Ponownie słodzisz – dziękuję!
Moje fascynacje muzyką to przede wszystkim Pink Floyd – to już pewnie wiesz, ale… Jestem tym wariatem, który zorganizował po raz pierwszy w historii oficjalną wystawę prac malarskich Zdzisława Beksińskiego w USA, tu w Chicago. Jego prace nigdy nie były publicznie pokazane na tym kontynencie! Beksiński to muzyka i jego syn Tomasz Beksiński, stąd posunę się o krok dalej i zaproszę do uważnej lektury interesującego linku: Bela Lugosi
Jeżeli i teraz zaskoczę Cię miło i ciepło to uwierz, że przybędzie mi kilka centymetrów wzrostu choć mam ich 191 🙂 a to wszystko z radości, tak urosnę wysoko!
“Słodzenie” Ci nie jest moją intencją- naprawde szczerze podziwiam Twoją wiedzę i pasję. 🙂 Nie czytam zbyt dużo blogów, ale do Ciebie zaglądam z coraz większą przyjemnością, bo to co piszesz/robisz jest dla mnie fascynujące i poszerza moje horyzonty. Dlatego po prostu mam potrzebę podzielenia się z Tobą, jako twórcą, moją przyjemnością z odbioru Twoich treści. Tylko tyle! 🙂
Bardzo mi zaimponowałeś tą wystawą! I dziękuję za link, na pewno dziś poczytam!