Jedną z ważnych dzielnic Melbourne jest St Kilda. To wielobarwny kawalek ulic położony na południowo-wschodniej części CBD, jak nazywane jest centrum miasta lub po prostu Central Business District.
Gdyby spróbować przełożyć to na język bardziej zrozumiały to po prostu okołu 30 minutowa jazda tramwajem, podstawowym środkiem lokomocji, linią numer 96 z centrum miasta prosto do dzielnicy bardzo wyjątkowej. Za czasów królowej Victorii, St Kilda ze względu na swoje przepiękne położenie, stanowiła centrum podmiejskie ówczesnych elit. Lecz wkrótce, gdy kartka w kalendarzu pokazała wiek dwudziesty, St Kilda spełniała bardzo podobne funkcje, jak w tym samym czasie, Coney Island dla mieszkańców Nowego Jorku. Po wojnie była też niezwykłą dzielnicą czerwonych latarń czy doskonałym miejscem na znalezienie taniego do wynajęcia mieszkania. Swój prawdziwy rozkwit przeżyła w latach sześćdziesiątych stanowiąc schronienie i niezwykłą oazę dla kulturalnej bohemy tamtych czasów, wyjątkowych muzyków, ruchów subkulturowych takich jak punk czy LGBT i oczywiście tych wszystkich związanych na poważnie ze sceną techno. W związku z mijającycm czasem wiele z tych grup odeszło w zapomnienie, a reprezentujący je ludzie, starzejąc się, oddali miejsce nowym, młodszym, wpływającym na ekonomiczny rozwój tej dzielnicy zachowując jednocześnie wspomnienie przeszłości.
Obecnie St Kilda jest miejscem do którego zdąża wielu mieszkańców Melbourne by naładować przysłowiowe baterie. Przyciąga ich tu niezwykły i stary “Luna Park”, “Esplanade Hotel”, a przede wszystkim wyjątkowo pięknie położona plaża i setki corocznie organizowanych festiwali muzycznych i wydarzeń kulturalnych.
Co zapamiętam na długie lata? Zdecydowanie będzie to “Lentil as anything”. Bardzo dziwna, a jednocześnie silnie przyciągająca reastauracja w ktorej można zjeść wegetariańskie dania, wyjątkowo smaczne, przygotowane przez nie mówiących po angielsku kucharzy, a do tego zapłacić tyle ile się chce. Dokładnie. Opłata za posiłek jest według: ile się chce zapłacić. Polecam ten smak. Polecam to niezwykłe miejsce i panujący wewnątrz nastrój!
tak nie mogłam się doczekać na zdjęcia i miałam rację! :)))
jest tylko jedno miejsce gdzie te zdjęcia mogą być 🙂 dziękuje za odwiedziny
Fajnie jest, ale pingwinów jak nie było tak nie ma. O kangurach nie wspomnę 😉
Darku! jeszcze 2 latka i szczupli jak ten gostek na zdjeciu bedziemy równie sprawnie śmigac po pochyłościach (dobrze, że słownik pod ręką), ops!! czy to…? Ty?
to nie ja jestem na tym zdjęciu, a słownik zawsze przydać się może.