Tego wieczoru znów miało miejsce niezwykłe zdarzenie — ktoś zapukał do moich drzwi. Ale zacznę od początku, poza konkursem.
Zimowe skrzydła powoli rozpościerały się nad stwardniałą ziemią, a biała kołdra śniegu rzucała czarny cień. Walczyła z kontrastami i zdawało się, że stoi na wygranej pozycji. Przychodziła coraz częściej każdego poranka ciszej i ciszej, dopiero po paru oddechach okazywało się, że już jest. Zapatrzony w poranny spektakl na niebie nie zauważyłem jej obecności. – Czy masz zapałki? Odwróciłem głowę od błękitnego nieba, powoli przetarłem oczy i spojrzałem na nią. Stała tuż obok. Drżała z zimna i wydawała się być zupełnie kimś innym, nie pasowała to tego czasu i miejsca. – Nie mam – odpowiedziałem z lekką troską w głosie – zrobię zakupy i wieczorem będę dopiero je miał. Grzecznie skinęła głową, a z ust wyczytałem niesłyszalne – Dziękuję. Podreptałem dalej tym razem szczelnie naciągając kaptur na zmarznięte uszy.
Powoli czułem, jak trafia do mnie muzyka, wpływa do głowy, wstrząsa najmniejszym neuronem, płynie we krwi i wypełnia każdą część mego ciała, wkrótce miałem stać się jednym przeciągłym dźwiękiem, okrzykiem, zamienić w wieczność, wyciągnąć grzbiet niczym kot… do momentu gdy usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. W takich momentach nie wiem co jest ważniejsze. Muzyka która mnie wypełnia czy to co będzie działo się za kilka minut? Otworzyłem. Stała za nimi nieznajoma, spotkana wcześniej na parkingu. Ta sama, która tak niezręcznie pytała o zapałki. – Jest zimno i wciąż ich nie mam, czy je kupiłeś? – Wejdź proszę, widzę jak marzniesz na zewnątrz. Dobrze wiedziałem czym to się skończy.
Ledwie przekroczyła próg, a usta jej się nie zamykały, zaczęła opowiadać swoje historie. Jedną już znałem, drugą słyszałem, lecz pośród nich było też kilka nowych. Niczym z innego czasu, nie pasowała do tu i teraz. By ogrzać zmarznięte i głodne dłonie paliliśmy zapałki, jedną po drugiej. Czym szybciej wyciągnięta z pudełka tym szybciej wybuchała kilkusekundowym ogniem. Zrobiło się coraz cieplej. Zachłanne scherzo moich palców i wymieniane słowa sprawiały, że nasza energia niczym Shakti, pierwotna i silna, przenikała ciała i zamykała w nas cały wszechświat. Wyobraźnia podsunęła mi jej widok siedzącej na łabędziu, ubranej w kwiat lotosu, gdzie czarna kobra plątała się wokół jej bosych stóp. – A czy wiesz, że mam ze sobą magiczną czapkę? – Żartujesz, prawda? – Nie, zobacz sam. Ze starego plecaka, w kolorze zgniłej zieleni, wyciągnęła mały kłębuszek z ogonem. Przez chwilę myślałem, że to jeden z kotów. – Chyba nie zrobisz mu krzywdy? – spytałem lekko poddenerwowany. Stanęła przed lustrem, uśmiechnęła się i przymierzyła czapkę… z niemych ust odczytałem – Dziękuję.
To był ostatni raz gdy ją widziałem. Powoli docierała do mnie muzyka. Znowu czułem jak wpływała we mnie, nogi stawały się niczym z waty. Zmęczony opadłem w fotel czekając na przeciągły krzyk, który za chwilę miał wydobyć się z mego gardła, nie wiedząc, czy byłem sam przez cały ten czas…
9