Obchody święta Diwali w 2017 roku wypadły 19 października i zastały mnie w Musiri. Choć na południu Indii nie są tak uroczyście obchodzone jak w Mombaju, to... nie będzie dziś o święcie Diwali, do którego powrócę jeszcze w przyszłych postach. Dziś czas rozpocząć podróż, zmierzyć się ze wspomnieniami i podzielić obrazami.
Gdy odrzucę na bok, gdybym je miał, różnice światopoglądowe, wyznaniowe i te związane z kolorem skóry, zastanawiając się na jakim pięknym świecie przyszło mi żyć, to zaraz nabieram rumieńców. Nieskończenie piękne jest to życie, cudne i kruche zarazem, a bywa i tak, że kończy się tam gdzie nie zakiełkowało jeszcze na dobre. Podobnie z przyjaciółmi, szybko się pojawiają i jeszcze szybciej znikają, w większości to tylko ulotne momenty spotkań, bryza letniego wiatru zagubiona w bezkresie nawałnicy.
Teraz odnajduję i składam się, kawałek po kawałku, od nowa. Życie bowiem to miliardy kolorowych, drobnych okruchów po które schylam się każdego dnia by je zbierać i zestawiać w piękną choć kruchą całość. Czy zmienia to coś w mym postrzeganiu tego co tu i teraz? Takim pytaniem zakończyłem jeden z poprzednich wpisów, dziś do niego powracam. Podobnie jak dorosły powraca do miejsc związanych z jego dzieciństwem, po latach są nie do poznania.
Lot do Abu Dhabi. Podróż nie wydała się zbyt uciążliwa ani zbyt długa, to za sprawą bardzo miłej obsługi, a do tego smacznych, pachnących posiłków. Na lotnisku krótka chwila odpoczynku w oczekiwaniu na kolejny lot, a potem ponowny start w przestworza. Lądowanie w Cochin stało się ostatecznym wytchnieniem w trudach podróży. Zaciągałem się tym powietrzem dookoła mnie, kolejny haust jeden za drugim obcego dla mnie eteru. Co ze sobą niósł?
Pierwsze kroki na ziemi Królowej Morza Arabskiego – Kochi, to przede wszystkim zmagania ze swą ludzką ułomnością, trudami tutejszej pogody: wilgocią, deszczem i temperaturą. W oczekiwaniu na kierowcę, stoję na zewnątrz lotniska. Jedna za drugą podjeżdżają taksówki, mrowią się żołnierze i policjanci, przyjechał ktoś ważny, jedno wielkie zamieszanie i utrudnienia w codziennym życiu lotniska. Czuję jak powoli, kropla za kroplą, z każdą mijającą minutą koszulka staje się lepka i wilgotna. W głowie kotłuje się tylko jedna myśl: oto tu jestem, szczęśliwie wylądowałem, wypełniło się! To co spędzało mi sen z powiek przez ostatnie lata stało się rzeczywistością. Teraz będę mógł zobaczyć, usłyszeć i poczuć to co było tylko marzeniem, nieokreślonym pragnieniem – w końcu dotknę nieznanego. W lekkim poszumie monsunowego deszczu do rzeczywistości przywraca mnie dźwięk zdenerwowanego telefonu, kierowca tu gdzieś jest. Krótkie zdania powitania, walizki, kilka słów, trzask zamykanych drzwi, zmęczenie, deszcz, pomruk samochodowych kół, dźwięki klaksonów. W drodze do Fortu Kochi i mego pierwszego miejsca postoju, próbuję choć na moment zasnąć, wyrównać różnicę czasu – na próżno. Dookoła dźwięki, obrazy i zapachy, uderzają, nie pozwalają ani na sekundę zamknąć powiek. Tu za oknami noc zaciera ślady dnia, tam w Chicago dochodzi południe, czas ochłonąć, po prostu zasnąć, ale jak? W końcu przychodzi sen.
Po nagiej, betonowej posadzce hotelowego pokoju zaczynają pełzać pierwsze promienie dnia, wychodzę. Sklepy jeszcze zamknięte, a miasto śpi. Spłoszone psy udając przyjaźń, w oczekiwaniu na jakikolwiek kawałek pokarmu podążają za mną krok w krok z tą jednak różnicą, że one znają miasto, a ja wylądowałem tu wczoraj wieczorem. Bezdomny przez najbliższe dni w poszukiwaniu spełnienia marzeń przyglądam się porannym rytuałom rybaków walczących z codziennością.
Kochi Fort to miasto pełne historii i zabytków, malowniczo położone w stanie Kerala na południowo-zachodnim wybrzeżu Indii, od XIV wieku pełniło rolę najważniejszego centrum eksportu przypraw, takie pozostało do dnia dzisiejszego. Z dużym powodzeniem pełniło także ważną rolę handlową w sieci dystrybucyjnej z krajami arabskimi tuż przed okresem ich pełnej islamizacji. Okupowane było przez Portugalczyków, Holendrów i Brytyjczyków, to tu znalazł swój pierwszy spoczynek Vasco da Gama.
Kochi stało się pierwszą europejską kolonią w Indiach, a dziś zajmuje pierwsze miejsce w rankingu międzynarodowych i lokalnych przylotów w celach turystycznych. To tu pokojowo współistnieją wyznawcy hinduizmu i islamu, a także chrześcijanie, żydzi czy dżiniści i sikhowie. Jest tu też, wyjątkowa bo publiczna, pralnia i suszarnia. Miasto tętni życiem, jest wypełnione historią i nie ukrywa przed zwiedzającymi swych małych sekretów: cmentarzy, pomników i chińskich sieci połowowych lecz przede wszystkim na każdym kroku uśmiecha się do zwiedzających.
Kerala to kraina należąca do Boga, dziś jej mieszkańcy mówią, że tak nie jest. Właścicielem tego pięknego skrawka ziemi stały się narkotyki, alkohol i diabeł. Zaborczy i chciwy, wysługuje się on umysłami hinduskich nacjonalistów, islamskich fundamentalistów, a także socjalistów lecz o tym w następnym wpisie. Zbliża się noc, pora ruszać dalej.
[g-carousel gid=”22519″ height=”200″ per_time=”1″ center=”1″]
Jakie poszukiwanie czasu. Minionego, nie straconego. Jakie przestrzenie. Pięknie się czyta. Ogląda też. Dziękuję
To miło otrzymywać komentarze od tak zacnych osób, miło jest zbierać słowa porozrzucane po tej przestrzeni. Dziękuję M.
[…] potem radość ze spędzonego z nimi czasu podczas obchodów Święta Diwali o którym wspomniałem tu: Miliardy kolorowych, drobnych okruchów. Zanim to nastąpiło – skoro świt musiałem zerwać się na równe […]
[…] radość ze spędzonego z nimi czasu podczas obchodów Święta Diwali o którym wspomniałem tu: Miliardy kolorowych, drobnych okruchów. Zanim to nastąpiło – skoro świt musiałem zerwać się na równe nogi. Poranny rozgardiasz na […]
Kerala kojarzy mi się tylko z masażem stopami masażysty. Masaże wojowników z Kerali.To co opisujesz, dla mnie bajeczny nieznany mi świat. A człowiek, szczodry szef pełen podziwu. Stać go na pomoc, ale niejednego stać i nie kwapi się popatrzeć empatycznym okiem. Nie zagub się w tym egzotycznym świecie.
To zabawne co napisałaś o masażu i stopach masażysty. W Kerali to przede wszystkim masaż i zabiegi ajurwedyczne. Dziękuję za odwiedziny i zachęcam do przeczytania pozostałych opisów tej wyprawy, włącznie z tym ostatnim zatytułowanym po prostu Kres.
Piekne zaproszenie do czytania dalszych historii. Moja uwage przykuly nietuzinkowe metafory, poezja niemal oraz reporterska swoboda kierowania spojrzenia np. na sciane z weglowym graffiti. Tekst tetni i czuc w nim atmosfere tego hinduskiego miasta. Czekam na wiecej.
Hej Aga! Jakże mi miło gościć Cię w mych skromnych progach, witaj! Dziękuję za taki piękny komentarz.
Historia Cochin jest doprawdy niezwykła i gdy wielokrotnie nad nią się zastanawiałem wywoływała zawroty głowy! Zapachy, kolory i smaki, a do tego świadomość dotykania historii. Świątynie, taniec i muzyka, rozlewiska Kerali i to uczucie słonecznego ciepła na skórze. Zapraszam Cię do dalszej podróży, odnajdywania „smaczków” i chociaż wirtualnego doświadczenia tego miasta!
Kolejne dni podróży opisałem w postach, które pojawiają się na dole strony tuż pod komentarzami zaraz po czerwonym pasku.
Zapraszam gorąco i czekam na pytania, na które z radością Ci odpowiem!