Kres

W poniedziałek 21 stycznia w Chicago padał deszcz, wiem, to wciąż zima lecz też kres opisywania podróży. Tego dnia rozmawiałem telefonicznie z koleżanką sprzed lat. Ona zatroskana swoim zdrowiem, a ja zadziwiony spoglądałem na przestrzenie ubrane jedynie w przeźroczystą podomkę nieomal wiosennego deszczu.

To o czym rozmawialiśmy oraz bezbrzeżnie wypełniające mnie poczucie zakończenia podróży przywołały wspomnienia pewnej sceny wyjątkowego filmu. W mrocznej atmosferze paryskiego dworca, leje deszcz, przechodnie gdzieś się śpieszą, mokro i tłok. W tej scenografii Humphrey Bogart czeka na Ingrid Bergman, mijają go kolejni przechodnie z uniesionymi kołnierzami przemokniętych prochowców, a on zatrzymuje się przy słupie latarni. W jego ruchach widoczne jest zdenerwowanie. Czeka, wypatruje tylko jej. Deszcz wciąż pada. W oddali pojawia się postać mężczyzny z dwoma walizkami, to Sam, on też go dostrzega, podchodzi, podaje list. Bogart szybko rozrywa kopertę i zaczyna czytać: Nie zobaczymy się już nigdy więcej, pamiętaj, że Cię kocham. Deszcz leje jak z cebra, krople uderzają w trzymaną w rękach kartkę papieru, woda powoli spływa i jedno po drugim zmywa starannie wypisane na kartce słowa. Może to krople deszczu uderzające o maskę rozpędzonego auta i filmowy nastrój przypomniały mi, że India to przecież kobieta.

India to przecież kobieta
India to przecież kobieta

Indie to też hinduski nacjonalizm którego idea zakłada, że istniejący naród hinduski złożony jest z hindusów (tj. wyznawców hinduizmu). Idea narodu hinduskiego za członka tej społeczności uważa każdego mieszkańca, obywatela Indii, niezależnie od jego wyznania. Hinduski nacjonalizm wyklucza z ram narodu wyznawców innych religii, które uważa za obce Indiom, przede wszystkim islamu i chrześcijaństwa. Z drugiej jednak strony nacjonalizm ten zalicza do hinduskiego narodu nie tylko wszystkie możliwe hinduskie wspólnoty religijne i kasty, ale także wszystkie rdzenne tradycje plemienne, włączając w to buddystów, dżinistów i sikhów, bo one wyrosły z pnia tej samej cywilizacji co tradycje hinduskie. Brzmi znajomo?

Hinduizm jest religią monoteistyczną i to z ogromną tradycją. Obecnie jej powstanie datuje się na XV wiek p.n.e. Wyraz hinduizm jest neologizmem zaadaptowanym w XIX-wiecznej Europie na potrzeby wytłumaczenia ilości Bogów i Bogiń w niej występujących, a oznaczających zespół bliskich sobie religii, kształtujących się w indyjskim kręgu kulturowym. Te starożytne religie hindu to przede wszystkim mnogość bogiń i przejawów żeńskiej energii działania – siakti. W większości przypadków obrazuje to cyfra trzy oznaczająca trójjedność. Mamy więc pierwiastek żeński, trzy boginie: Saraswati-Lakszmi-Parwati. Nad nimi panuje trimurti, rzeczywistość świata materialnego, pasywnego czyli męskiego pod trzema postaciami: Brahma-Wisznu-Śiwa. Trimurti uosabia trójczas: przeszłość-teraźniejszość-przyszłość. Cyfra trzy wpisuje się w trzy wielkie Wedy: Rygweda-Samaweda-Jadżurweda. Wisznu przemierzył świat trzema krokami. Męska Trimurti uosabia zasadę pasywności, idei, materii nieożywionej istniejącej w stanie potencjalnych możliwości. Żeńska Trimurti uosabia zasadę aktywności, energii sprawczej potrafiącej zamienić ideę w rzeczywistość i ostatecznie każde działanie ma trzy swoje aspekty: tworzenie-zachowanie-niszczenie. I to też brzmi znajomo?

Więc jakie są Indie? Indie kipią życiem, na każdym kroku mrowi się tam i roi od kolorów, zapachów i dźwięków od których może zakręcić się w głowie. Chicago po powrocie wydaje mi się, szare, papierowe i nieprawdziwe. Jestem pewien, że zostawiłem w Indiach kawałek siebie, a drobina Indii siedzi teraz głęboko we mnie pomagając pamiętać choć wiem, że pewnego dnia te wszystkie wspomnienia chwil przepadną w czasie, tak jak łzy w deszczu… Czytelniku, życie podlega nieustannym zmianom. Niezależnie od tego, jaką opinie o mnie sobie stworzysz, z pewnością popełnisz błąd.

Niezależnie od tego, jaką opinie o mnie sobie stworzysz, z pewnością popełnisz błąd.
Niezależnie od tego, jaką opinie o mnie sobie stworzysz, z pewnością popełnisz błąd.

Spędziłem tam zaledwie dwa tygodnie, a mam wrażenie jakby to był jeden dzień. Pierwszego dnia w Indiach, gdy rozejrzałem się po ciemnych zakamarkach, nieprzyjemnej ulicy gdzieś w Kochi, stawiałem sobie pytania: czy dobrze zrobiłem tu przylatując? Czy Indie, które sobie wyobrażałem jeszcze istnieją? Przez cały czas trwania mojej wędrówki próbowałem odnaleźć nie tylko sensowne ale przede wszystkim uczciwe wobec siebie samego odpowiedzi na te dwa pytania. Ostatniej nocy w Indiach spałem spokojnie, nie czułem emocjonalnego podekscytowania tym co przyniesie ostatni dzień. Spokojnie oczekiwałem na kolejne, krótkie postoje w drodze na lotnisko, na to jakie jeszcze cuda tego kraju zobaczę. Tak po ludzku zaczynałem odczuwać zmęczenie wynikające z przemieszczania się każdego dnia w inne miejsce. Teraz, dzięki nieocenionej pomocy serwisu maps.google prezentuje mapę postojów i świątyń, miejsc w większości przeze mnie opisanych.

Ostatniego dnia podróży pierwszym przystankiem był Park Nelliyampathy położony wzdłuż rzeki Chalakudy. Chalakuda jest jedną z pięciu najdłuższych rzek Kerali, ma długość ponad 145 kilometrów. Swój początek bierze w górach na zachodnich krańcach Indii, a swój bieg kontynuuje przez lasy Vazhachal w kierunku Morza Arabskiego. Rzeka początkowo płynie gładko i spokojnie, ale tu staje się bardziej żywiołowa i drapieżna, uderza o napotkane skały, wzbiera i z wyjątkowym impetem opada w dół, rozrywając się na miliony niewidocznych kropel. Kilka kilometrów później znów staje się łagodna. Pierwszym napotkanym przeze mnie wodospadem był Athirappilly, największy z wodospadów Kerali, nazywany jest też „Niagarą Indii” i to już powinno nieco tłumaczyć jego wyjątkowość, ale to nie wszystko. Dzika przyroda leśna obejmuje w tym rejonie takie zwierzęta jak: słonie azjatyckie, tygrysy, lamparty, żubry, sambary i lwy. Jest tu niespotykany nigdzie indziej 180-metrowy las nadbrzeżny w którym żyją nieprzebrane rodzaje ptactwa, a kilka z nich można spotkać jedynie tu.

Park Nelliyampathy położony wzdłuż rzeki Chalakud
Park Nelliyampathy położony wzdłuż rzeki Chalakud

W jednym z wcześniejszych wpisów wspomniałem muzykę z najdroższego w kinematografii Indyjskiej filmu zatytułowanego „Baahubali” to właśnie przy wodospadzie Athirappilly kręcone były niektóre sceny tego obrazu, a także zrealizowano teledysk go promujący oraz nagrano piosenkę otwierającą. Baahubali to postać fikcyjna stworzona na potrzeby scenariusza, ale Bahubali to także „ten kto ma silne ręce”, postać bardzo czczona wśród dżinistów wyznawców jednej z najstarszych żywych religii świata. Religia ta naucza, że drogą do wyzwolenia z kołowrotu wcieleń i cierpienia jest czystość, uczciwość, wstrzemięźliwość i pielgrzymowanie, a przede wszystkim uszanowanie życia w każdej jego postaci i troska, troska o to by nie wyrządzić krzywdy żadnemu z żywych stworzeń. Bahubali to ten, który osiągnął wyzwolenie (moksha) i stał się w ten sposób czystą, wyzwoloną duszą (siddha), mówi się też, że był pierwszym mnichem, który osiągnął mokshę w obecnym cyklu czasu. Czy podróż może być wyzwoleniem od sztucznie uśmiechających się twarzy niegodziwych przyjaciół, którym czas polityki i wiary zatrzymał się w czasach intelektualnego średniowiecza?

Kres
Kres

Zaraz przed zejściem w dół wodospadu umieszczono dużych rozmiarów tablicę z ostrzeżeniem:

Zapierające dech w piersiach wodospady mogą zatrzymać dech w piersiach na zawsze, pacjenci ze słabym sercem i osoby z poważnymi dolegliwościami niech uważają na siebie!

Jest to oczywiście zabawa słów w języku angielskim: the breathtaking waterfalls may take your breath away ale coś w tym jest bo po stromym zejściu na dół, otoczony dusznym i gorącym powietrzem, aż dostałem gęsiej skórki gdy poczułem osiadające na moim ciele zimne, ledwie mgliste strzępy wody.

Kres

Pomiędzy najbardziej znanymi wodospadami Athirappilly i Vazhachal, tuż przy drodze, gdzie zatrzymałem się na krótki postój znajdował się kolejny, nieco zapomniany o tej porze wodospad Charpa. W porze monsunowej jego wody rozpryskują się na ulicy i zasilają rzekę Chalakudy, a w porze suchej wodospad przestaje po prostu istnieć.

Celem większości wycieczek jest dotarcie do wodospadu Vazhachal usytuowanego przy wejściu do Medicinal Garden. Pachnie tam tajemniczością i szczęściem z obcowania z naturą. Spokój płynący z gęstwiny zielonych drzew i szum spiętrzającej się w tym miejscu wody ma w sobie niezwykłe działanie, łagodzące skołatane nerwy i myśli. Przy drodze kwitnie mały biznes, sprzedawca ananasów upudrowanych curry nie był najwyraźniej zadowolony gdy ujrzał mój obiektyw wystający zza szyby samochodu. Potem już w dalszą drogę do lotniska.

Potem już w dalszą drogę do lotniska.
Potem już w dalszą drogę do lotniska.

W mieście Alwaye podczas posiłku miałem okazję przekonać się, że niezależnie od koloru skóry i wiary, ludzie są tylko ludźmi, pełni obaw i codziennego wysiłku w pracy. Uważam, że podczas całej mej podróży byłem prawdziwy i dlatego zostałem wyróżniony takim darem wspomnień bowiem autentyczność ma ogromne znaczenie. W każdym napotkanym widziałem człowieka. Nie szydziłem widząc zażywających kąpieli w przeznaczonych do tego strojach i miejscu. Nie brakowało mi odwagi jeść to i tak samo jak prawowici mieszkańcy tego kraju. Podchodziłem z szacunkiem do wierzeń i tradycji. Parafrazując to co napisał O. Ludwik Wiśniewski OP – jeśli potrafimy widzieć tylko różnice w kolorze skóry i wyznawanej wierze, jeśli tylko tak potrafimy patrzeć na świat zza zamkniętych granic, broniąc katolickiego narodu i polskich kobiet przed islamskim gwałtem to słowa świętego papieża „Człowiek jest drogą Kościoła” umierają co miesiąc na Krakowskim Przedmieściu. Każde odkrywanie to nowe poznanie, otwiera to umysł by widzieć i czuć więcej bo bez tego życie staje się szare, krótkie i beznadziejne.

Pierwszym, wwiercającym się w moje myśli pytaniem było: czy dobrze zrobiłem tu przylatując? Poznałem zaledwie niewielki fragment olbrzymiego kraju, zamoczyłem jedynie stopy wchodząc do rzeki wierzeń, tradycji i kultury i od tego momentu nic nie będzie już takie samo. Warto było uciec od zamkniętych hotelowych resortów all-inclusive „erzac, cholera, nie życie” cytując Agnieszkę Osiecką. Więc uczyniłem najlepiej jak mogłem.

Odpowiedź na drugie pytanie: Czy istnieją jeszcze Indie, które sobie wyobrażałem? Nie ode mnie powinna być oczekiwana, a od tych, którzy dzielnie wytrwali w mojej wyprawie i przebrnęli przez wszystkie meandry wpisów. Ufam, że odnaleźli szczęśliwe zakończenie. Ja zaczynam stawiać sobie kolejne pytanie: co kryje się za historią monumentów w Khajuraho, ale o tym… Słońce zniewalało kolejny dzień zalewając szarą drogę złotym pyłem. Za oknami mijały setki kolorów i smaków, dojechałem do lotniska.

Kres podróży na lotnisku
Kres podróży na lotnisku

 

3 lutego

Jutro sobota, ta jutrzejsza, niesie ze sobą wyjątkowe przesłanie: kochać bez względu na wszystko co nas dzieli! 52 lata temu zmarł Jam Shri Sir Digvijaysinhji Ranjitsinhji Sahib Bahadur. Nie wszystkie rocznice narodzin i śmierci są tak ważne dla budowania przyszłości jak ta jedna. Dwa lata temu dla upamiętnienia jego 50 lat, które minęły od śmierci Digvijaysinhji Sejm RP podjął uchwałę w sprawie uczczenia pamięci Dobrego Maharadży w brzmieniu:

3 lutego 2016 roku obchodziliśmy 50. rocznicę śmierci Jama Saheba Shri Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja, Maharadży Księstwa Nawanagar, człowieka, który z dobrej woli i bezinteresownie pomógł ponad tysiącowi polskich dzieci, które udało się ewakuować ze Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich po 24 grudnia 1941 roku. Polskie dzieci, które trafiły do Indii, wyprowadzone zostały z terenów syberyjskich Związku Sowieckiego przez gen. Władysława Andersa do Iranu. Stamtąd były przesiedlane do różnych krajów świata. Około 5 tys. sierot przybyło do Indii. Część młodych Polaków trafiła pod opiekę Dobrego Maharadży, jak zwykli nazywać go podopieczni. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, przypominając postać Jama Saheba Shri Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja, Maharadży Księstwa Nawanagar, w 50. rocznicę jego śmierci, czci pamięć o nim i oddaje mu hołd za jego ogromne zasługi oraz wielką bezinteresowność, jaką wykazał się, ratując od głodu i cierpienia ponad tysiąc polskich dzieci.

Polska nadała mu też Krzyż Komandorski Orderu Zasługi RP. W 2012 r. skwer potocznie zwany Opaczewskim w Warszawie nazwano imieniem Dobrego Maharadży, a w 2014 r. odsłonięto na nim pomnik maharadży. Imię Jam Saheba Digvijay Sinhji nosi ZSSO „Bednarska” w Warszawie, a to wszystko jest jedynie kroplą podziękowania za to co bezinteresownie uczynił polskim dzieciom. Wojenną zawieruchę w obozie dla polskich sierot przez niego wspomaganym oraz innych osiedlach przetrwało w Indiach około pięciu tysięcy polskich dzieci. W Internecie można odnaleźć film zrealizowany przez Indyjską telewizję zatytułowany: „A Little Poland in India” w której pięcioro z ocalałych opowiada o Dobrym Maharadży tak jak zapamiętali go będąc dziećmi. Maharadża Księstwa Nawanagar poznał w Szwajcarii i zaprzyjaźnił się z Ignacym Paderewskim, którego postać tak pięknie zaprezentowana jest w Muzeum Polskim w Ameryce tu na miejscu w Chicago gdzie znajduje się największy zbiór archiwaliów o Paderewskim i Paderewskiego oraz pokój poświęcony Jego pamięci. Jam Shri Digvijaysinhji jako jeden z dwóch hinduskich delegatów w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii poznał generała Władysława Sikorskiego.


Źródło: http://kresy-siberia.org/galleries/refugees/polish-refugees-in-india/

3 lutego 1959 powróciły też do Polski Szczerbiec, Kronika polska Galla Anonima i insygnia koronacyjne, a 3 lutego 1960 roku założono w Białymstoku Akademię Medyczną. Chciałbym aby data 3 lutego 2018 roku stała się dla moich Czytelników dniem intelektualnego oświecenia, że nie wszystko co inne i niezrozumiałe poprzez język, wiarę i kolor skóry jest przeciwko umiłowanym wartościom.

Jeszcze dziesięć lat temu 70 proc. Polaków było zdania, że skoro nas, gdy sami byliśmy uchodźcami, przyjmowano godnie w innych krajach, to i my winniśmy okazać gościnność uciekającym przed okrucieństwem wojny. Dziś wszystko się odwróciło: 63 proc. Polaków jest przeciw przyjmowaniu uchodźców. – O. Ludwik Wiśniewski OP, dominikanin, długoletni duszpasterz akademicki.

Zamknięcie umysłu odgrodzi Cię od wszelkich kreatywnych sposobów rozwiązania problemów i wyeliminuje szanse na pojawienie się nowych możliwości. Siedzenie na zapiecku świadomości utrzyma Cię dokładnie tam, gdzie aktualnie jesteś w swoim życiu, gdzie byłeś zawsze i gdzie zawsze już pozostaniesz. Otwarty umysł to wolność od negatywnych emocji i kres trwania w skarłowaciałej skorupie tradycjonalizmu.

Nic nie jest wieczne, nikt nie żyje wiecznie,
zmiana jest konieczna, wyjdź na zewnątrz,
przestań oceniać i żyj, miłość inspiruje!

1

Comments 8

  • M02/02/2018 at 5:07 pm

    Cały dzień z przerwami czytałam Twój epilog. Oświeca zapiecek. Jak dzisiejsze Święto. Odgania wilki. Raduje. Daje nadzieję. Dziękuję

    • Dariusz02/02/2018 at 5:35 pm

      Czasem wystarczy jedno słowo odpowiedzi, że się przeczytało, że się zauważyło gościa, który pozostawił po sobie ślad w postaci jednego, dwu zdań, czasem to wystarczy. Dziś zrobię wyjątek bo w Twoim komentarzu jest coś, co przydarza się rzadko lub na tyle jest to nie popularne, że chcę na to zwrócić uwagę.
      Napisałaś: „Cały dzień z przerwami czytałam Twój epilog.” to oznacza, że nawet pośród burzy i huraganu codziennych obowiązków można znaleźć przystań spokoju, jeden moment by zakończyć coś, co się rozpoczęło – dokończyć czytanie. To również przypomina mi słowa niektórych „zapracowanych”: nie mam teraz czasu, jak znajdę czas to doczytam, w domu mam więcej czasu, na nic mi nie starcza czasu, będę miał czas skończę… To wszystko to jest kłamstwo! Czas, każdy z nas otrzymał tylko jeden Czas i tylko jeden mamy Czas w którym wszystko musi się zmieścić. Ten jeden Czas został nam dany. Od nas zależy jak nim zarządzamy, jak go trwonimy, jak nim budujemy przyszłość. Za skrawek Twego czasu z moim epilogiem – dziękuję.

  • M02/02/2018 at 7:31 pm

    Ciebie się nie da czytać szybko i bez spokoju. Czas to droga. Wszystko co mamy to wspólny czas. Życzę Ci kolejnej podróży odmierzanej na piątki o 8. Rocznic i radości. Kres to nie koniec, to liczba pojedyncza mnogiej

    • Dariusz02/03/2018 at 10:25 am

      McCarthy napisał swoją „Drogę” w 2006 i tego samego roku zdobył za nią nagrodę Pulitzer’a. Czytałem go spokojnie i bez pośpiechu. Wypełniałem się emocjami i zastanawiałem jak można tak pięknie pisać o świecie, który otaczał ojca i syna. W Twoim komentarzu jest odpowiedź: „Wszystko co mamy to wspólny czas.” Wspólny czas bohaterów podczas wędrówki, a wędrówką jedną życie jest człowieka.
      Dziękuję za życzenia, które miejmy nadzieję, po prostu się spełnią! Trzeba marzyć, a marzenia przekuwać w czyny, trzeba chcieć podnieść zasłonę i zajrzeć za bezkres horyzontu!

  • tatul02/03/2018 at 2:34 pm

    Ja, podobnie jak M rozłożyłem w czasie lekturę i komentarz. Przeczytałem wczoraj i chodzę z tym cały dzień zastanawiając się nad tym co napisałeś. Podróż przez Indie to jedna sprawa a wędrówka przez bardzo skomplikowane dzieje to zupełnie inna sprawa.
    Wędrówkę przez świat na pewno podejmiesz w innym czasie i w innym miejscu i jest duża szansa na to, że przeżyć, przemyśleń, złapanych w obiektyw scen nie zatrzymasz dla siebie ale podzielisz się nimi ze światem. Jest też duża szansa spotkania w kolejnej wędrówce kolejnych poloników, bo jako naród byliśmy niezwykle ruchliwi, chociaż nie zawsze z własnej woli i własnego wyboru.
    Wdzięczność narodowa chyba nie istnieje i nie spodziewałbym się rewanżu wobec migrantów za dobro jakie spotkało polskie dzieci w Indiach, czy innych ludzi w innych krajach.
    Jeszcze nie teraz i nie tym razem
    Pozdrawiam

    • Dariusz02/03/2018 at 10:13 pm

      Kiedy zaczynałem pisać powyższy tekst, zupełnie nie wiedziałem co jeszcze się wydarzy, jakie będą kolejne rocznice i czy ktoś do mnie napisze. Stało się tak jak się wydarzyło. Tatul, zabiegany ze zwykłymi życiowymi rozterkami zapomniałem się, tak zwyczajnie. M, jak to widać powyżej napisała: „Oświeca zapiecek. Jak dzisiejsze Święto” i tego nie zrozumiałem, a przecież to wyjątkowy był dzień, święto Matki Boskiej Gromnicznej. Za nim oczywiście kilkaset znaczeń, ważne swą rangą i zrozumiałe dla milionów wiernych, a ja zatrzymałem się na migrantach… szybko przeskoczyłem na kolejną rocznicę, tym razem śmierci kogoś kto jedynie uratował tysiąc polskich sierot… chcę Ci napisać, że rozumiem słowa: „Jeszcze nie teraz i nie tym razem.” I tak zrobiło mi się zwyczajnie, po ludzku, smutno… szukałem muzyki do mego nastroju najbardziej odpowiadającej i utknąłem we wspomnieniach. To co jednym wydaje się ciemnością, drugim może być światłem wskazującym drogę. 2 lutego minęła jeszcze jedna rocznica – jak łatwo przychodzi zliczać mijające lata! 30 lat temu światło dzienne ujrzał ósmy w kolejności album studyjny Leonarda Cohena zatytułowany po prostu „I’m Your Man”. Zawierał osiem piosenek, a każdą z nich po latach można interpretować na -naście sposobów! David Bowie nazwał ten album pierwszym albumem Cohena, który można było słuchać przy dziennym świetle… i wiesz jest w tym trochę racji. Ta pierwsza piosenka „First We Take Manhattan” została nagrana w języku polskim przez Macieja Zembatego, który wydaje mi się, był mistrzem najlepszych polskich tłumaczeń nieodżałowanej pamięci Cohena. Piosenka druga „Nie ma lekarstwa na miłość” doskonały cover w wykonaniu Cohena, przypomniała mi Polskę i czas, gdy wszystko było jasne i zrozumiałe, nie miało podtekstów. Na tym albumie jest jeszcze jeden utwór chyba najczęściej grany w tamtym czasie na polskich domówkach „Take This Waltz”. To wszystko razem wzięte dało mi do myślenia…

      Tak, chcę podróżować i przemierzać przestrzenie pełne zadziwień i próbować odkrywać w sobie Polaka i człowieka, przede wszystkim człowieka, bo ten nie ma żadnej przynależności narodowej, a to co teraz dzieje się w mojej Ojczyźnie nie napawa mnie optymizmem.

      Dziękuję Ci serdecznie za odwiedziny i słowa, bo tylko te czasem zostają… a wszystkie wspomnienia chwil przepadną w czasie, tak jak łzy w deszczu…

  • M02/03/2018 at 10:43 pm

    Napełniłam uszy i serce muzyką. Czas trwa. Jesteśmy. Dziękuję. Podróżujmy. Piszmy

  • Add Comment

    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.