Moje miasto, Chicago, nie przypomina Melbourne, ani trochę. Chicago o poranku tętni powrotami nocnej zmiany do domu, pachnie kawą i zawijaniem naprędce przygotowanych kanapek w bieżące wydania gazet.
Chicago dudni ulicznym gwarem i uderzeniami opon przejeżdżających aut o metalowe kratownice mostów. Chicago trwa o poranku w zadziwieniu nocy. I wcale nie wybudza się nagle, okryte dźwiękiem pneumatycznych młotów tłukących w posadzkę ulic. Raczej powoli przeciera oczy w tym samym stanie zdumienia setek turystów czekających na swoją kolej przy wejściu do Willis Tower.
Na okrągłą liczbę 1000 fotograficznych spacerów, z 21515 uczestnikami w 22 krajach świata ten jeden spacer po Chicago zaplanowany był już od ponad miesiąca przez organizatora Scotta Kelby’ego. Tak na marginesie on sam rozpoczął Ten międynarodowy spacer od Sydney w Australii. Natomiast tu w Chicago ciepło ubrany, po prostu wyruszyłem w przepaść przygody. Pozwoliłem jej jeszcze bardziej wciągnąć mnie w szorstki szelest stawianych kroków na chodnikach miasta, które dopiero budziło się ze snu.
Miasto to ruch, niezmienne przesuwanie się z miejsca na miejsce, stamtąd dotąd, a potem dalej, w ciągłym pośpiechu, codzienny wyścig z czasem. Niezależnie od płci lub pojazdu, narodowości lub orientacji politycznej, wciąż do przodu mijając i zostawiając za sobą wydarzenia z poprzedniego dnia i nie zapominając zdjąć przykrywki obiektywu. W niekończącym się tunelu ulic.
Bo przecież miasto jesienią jest piękniejsze niż kiedykolwiek, wtedy moje odbicie w lekko zaparowanych szybach mknących aut jest bardziej prawdziwe. Lubię zmywanie chodników przed luksusowymi hotelami i lubię też rodzinne spacery poranne wzdłuż ulic, które za kilka godzin wybuchną dźwiękiem przejeżdżających ciężarówek, autobusów i samochodów ciągnących w sobie cały świat. Lubię niewidzialny dotyk miejsc, które pamiętają czas gdy były na czołówkach wszystkich gazet, kronik filmowych czy ustach przygodnych gapiów.
Czasem tylko dziwie się, tak po prostu. Jakimi to tajnymi drogami, błękitne niebo wraz ze swymi chmurami wędruje na szklanych ścianach odbiciami tego co nad moją głową wygląda jak akt letniej rozpaczy, ostatni zryw przegranej bitwy pór roku…
Pieknie! Tesknie! I <3 Chicago.
Lubię czytać Pana posty, w komplecie ze zdjęciami tworzą oryginalną i piękną całość. Słowem i obiektywem operuje Pan na swój indywidualny sposób, lubię bardzo :))) Pozdrawiam 🙂
Dziękuję pani Wioletto. Niezmiernie miło jest mi wiedzieć, że są jeszcze Tacy Czytelnicy dla których warto pomęczyć się z następnym postem i kolejnymi fotografiami! Dziękuję.