Hotel w Coimbatore, który o tej porze jako jedyny dysponował wolnymi pokojami, nazywał się „Red poppies” tzn. Czerwone maki i był z tych pięciogwiazdkowych. Hotelowa noc nie należała więc do tanich, choć widok z dachu był niezwykły. Przed głównym wejściem jeden z gości zaparkował swoje auto: luksusowe, w kolorze kwiatów maku.
Dwa dni spędzone w Błękitnych Górach w Ooty dały mi chwilę wytchnienia, wystarczająco wiele by trafić do Coimbatore. Co prawda spędziłem w nim tylko jeden dzień zatem dzisiejszy wpis będzie krótszy, ale czy nie tak samo ważny jak poprzednie? Kilka tygodni temu, gdy zaczynałem pisać moją opowieść związaną z podrożą do Indii nie miałem pojęcia w co się pakuję, w co się uwikłam podczas pisania i zbierania informacji, jakie myśli przyjdą mi do głowy. Gdy zaczynałem przygodę, nie wiedziałem jeszcze tak do końca co przyniesie mi używanie słów kluczy, nie odczuwałem w pełni korzyści płynących z optymalizowania wpisów, krótko mówiąc: nie wiedziałem jak podczas nadchodzących tygodni będę „ogarniał” pisanie o wyprawie i to na własnej stronie internetowej. Dziś zbliżam się do zakończenia podróży i szczęśliwego zamknięcia historii. Byłem tylko podróżnikiem, teraz jestem blogerem, na przekór znajomym jeszcze wierzącym w anonimowość sieci. Blogerem wnoszącym zupełnie nową jakość w polonijną blogosferę, w głównej mierze wypełnioną wojeryzmem na forum fb. Teraz wiem, że dokonałem właściwego wyboru, moja podróż trwa dalej. W żadnym momencie przygotowywania tych tekstów nie siedziałem skulony ze strachu przed komputerowym monitorem z żałośnie zaklejoną kamerką internetową, głośno i wyraźnie mówiłem do Alexy prosząc o kolejną porcję muzyki. Wracając do Coimbatore… wieczorem, w dniu przyjazdu, ponownie odwiedziłem znajomych z Musiri w ich domu w Madathur. Było smaczne jedzenie, prawdziwe lody i wspólne zdjęcia!
Dzień przyniósł obietnicę niezwykłych widoków i przeżyć, zaczynając od sycącego śniadania w hotelowym bufecie, aż do ujrzenia kolejnych wodospadów, wizyty w Isha Center i do odwiedzin w świątyni Marudhamalai Hill ale po kolei. Zaraz po wizycie w hotelowej stołówce szybki powrót do pokoju by się przebrać i przygotować do całodniowej podróży. Wodospady Siruvani i wielki zbiornik wodny położone są zaledwie 37 kilometrów od miasta. Rząd Indii wydał zgodę na budowanie zapory w roku 1915 lecz prace przy niej nie ruszyły. Wiele okolicznych wiosek w obawie przed samymi robotami jak i zmianami, które niechybnie zajdą po podniesieniu poziomu wody na rzece Siruvani, aktywnie uczestniczyło w blokowaniu rozpoczęcia prac. Przyszedł jednak czas, że większość pozostających w opozycji do tego pomysłu powoli zaczęła dostrzegać korzyści płynące z regulacji wodnych, od tego momentu prace przy budowie rozpoczęły się pełną parą, był rok 1927. Te wielkie i mniejsze roboty budowlane trwały aż do roku 1984 kiedy to zakończono projekt. Obecnie na teren parku przyrodniczego nie mogą wjeżdżać prywatne samochody, jednakże auta wyznaczone przez Dział Leśny mogą dowozić turystów do ścieżek trekingowych. Płatny jest jedynie wjazd i żadne inne opłaty nie są już pobierane.
Od ostatniego przystanku autobusowego wprost do samych wodospadów wiedzie niezbyt trudna może jedno kilometrowa droga, której pokonanie nie nastręcza większych kłopotów, nawet w obuwiu nie służącym spacerowaniu po kamieniach. Nad częścią przeznaczoną do kąpieli majestatycznie wznoszą się kaskady właściwego wodospadu widoczne już z bardzo daleka i przyznam, że jest to widok wart tej niewielkiej opłaty za wejście do parku. Część przeznaczona do kąpieli została podzielona na trzy kolejne stopnie. Pierwszy i drugi to przede wszystkim chłodna, rozpędzona kipiel, uderzająca z impetem w ciała zażywających wodnej kąpieli, moim zdaniem bardziej nadaje się do masażu niż pluskania w niej. Trzeci stopień to naturalna niecka skalna gdzie w płytkiej i przejrzystej wodzie można śmiało zanurzyć całe ciało. Miejsce to oblegane jest także przez małpy, które w swój ulubiony sposób „polują” na kobiety i dzieci – strasząc je swoim głosem otrzymują w zamian coś do jedzenia. Trzeba też przyznać, że stanowią one bardzo wdzięczny obiekt do fotografowania. Woda i dostęp do niej ma w Indiach ogromne znaczenie z którego często nie zdajemy sobie sprawy posiadając wszystko w zasięgu ręki, to co wydaje nam się takie normalne i proste, nie zawsze takim jest. Zabawne było spotkać tam młodych chłopaków pozujących ze mną do zdjęcia.
Po powrocie nie mogłem oprzeć się pragnieniu poznania nowych smaków serwowanych z rozstawionych przy przystanki małych straganów. Tam też nagrałem krótką zachętę sprzedającego do… no właśnie, proszę zgadnąć. Odpowiedź będzie czekała pod galerią.
W odległości niecałej godziny jazdy od wodospadów Siruvani, a wciąż w miejskim dystrykcie Coimbatore mieści się olbrzymi ośrodek nazywany Isha Center. Spośród wszystkich ludzkich dążeń, dążenie do zmiany siebie w lepszą istotę uważane jest za najważniejsze, za najbardziej święte. Dążenie to jest wypełnieniem ludzkiej formy i jest dążeniem, które w ostatecznym rozrachunku przynosi dobrostan całemu życiu. Tak można najkrócej opisać podstawowy cel działania Fundacji Isha. Tu bowiem inspiruje się, podsyca i pielęgnuje to wrodzone dążenie do poszukiwania świętości w każdej istocie. Fundacja Isha, założona została przez mistrza duchowego Sadhguru w 1992 roku. Opiera się wyłącznie na pracy wolontariuszy, których skupia ponad pięć milionów w 150 centrach rozsianych po całym świecie. Fundacja jest organizacją non-profit i jak opisałem to wcześniej zajmuje się kultywowaniem potencjału ludzkiego. Wolontariusze pomagając innym, inspirując i rozpoczynając indywidualną transformację przywracają, zagubioną w obecnych czasach, globalną społeczność do pierwotnej formy. Sadhguru jest chyba jednym z niewielu jeśli nie jedynym, guru żyjącym w Indiach, który swoje przewodnictwo duchowe nie zamienia w cele polityczne lub gromadzenie dóbr materialnych.
Nauczyciel Sadhguru wybrał nieco inną drogę edukacji i wzmacniania więzi ogniska domowego niż program 500+. Tutaj, wewnątrz Fundacji Isha praca na rzecz globalnej społeczności podzielona została na trzy zasadnicze kierunki. Pierwszy z nich to rewitalizacja ubogich wsi na południu Indii. W programie znalazła się opieka medyczna, rehabilitacja społeczna i podniesienie poziomu wiedzy mieszkańców wsi. Kierunkiem drugim jest całkowite zaprzeczenie tego co uczynił jeden z wariatów politycznych dla Puszczy Białowieskiej. Program ten nosi nazwę Zielone Ręce i ma za zadanie ponowne zalesienie i zasadzenie prawie 114 milionów drzew by przywrócić utracone przez wrogą przyrodzie gospodarkę, ponad 30% areału zielonego regionu Tamil Nadu w Indiach. Trzeci kierunek działalności Fundacji Isha, moim zdaniem najważniejszy, to pionierska praca nad komputeryzacją, nauczaniem i wszelką dostępną pomocą w edukacji szkolnej, pomagający dzieciom w nauce pisania, czytania czy po prostu uczęszczania do szkoły. Biorąc pod uwagę ponad 5000-letnią historię Indii, odwieczne przenikanie czterech głównych religii, posługiwanie się na co dzień 17 głównymi językami i ponad 2200 dialektami, wyjątkową różnorodnością, żywą kulturą i głęboko zakorzenionymi we współczesne życie tradycjami to są to, bardzo trudne kierunki rozwoju. Dlatego uważam, że Fundacji Isha można pozazdrościć jej wytrwałości.
Mortality is the fundamental reality of our existence. – Sadhguru
Śmiertelność jest fundamentalną rzeczywistością naszego istnienia.
By nie przeszkadzać gościom i uczniom zgromadzonym w kompleksie zostałem poddany rutynowemu sprawdzeniu wykrywaczem metalu. I tak telefon oraz aparat fotograficzny zostały zdeponowane w przejrzystej i obszernej szatni tuż przed wejściem na teren ośrodka. Pozwolono mi, tak jak i innym gościom, uczestniczyć w sesjach medytacyjnych pod olbrzymią, oszałamiającą kopułą w centrum Dhyanalinga. Architektura tego miejsca, historia powstania, nauka i mistycyzm wykraczają grubo poza ramy mego bloga i tego wpisu. Może w niedalekiej przyszłości uda mi się powrócić do tego tematu? Na terenie ośrodka znajduje się stołówka, a także księgarnia w której zakupiłem i jestem z niej niezwykle dumny, książkę kucharską! Gorąco polecam i jeśli będzie komuś na tym naprawdę zależało to mogę przesłać kilka wybranych przeze mnie przepisów.
Przy jednej z okazji wspominałem jak wciąż intryguje mnie brak poważnego traktowania Indii przez niektórych europejskich dziennikarzy, zwykłych czytelników czy obserwatorów, potrafią wszystko sprowadzić do biedy, brzydkiego zapachu, palenia wdów i okrucieństwa wobec kobiet. Do kompletu dorzucają „święte krowy” i tak oto mamy gotowy wizerunek mentalny przeciętnego obserwatora Indii, pławiącego się w mierzwie stereotypów. Warto napisać, że „świętość” krowy w tym kraju nie polega na tym, że nie wolno jej dotykać, lecz na tym, że jest zwierzęciem bardzo pożytecznym. W tym samym sensie, wszystkie zwierzęta w Indiach są święte, tak jak święte jest każde życie (prawo karmy). Krowa-żywicielka nie jest w Indiach przedmiotem kultu. Przedmiotem kultu jest natomiast byk Nandin czyli wierzchowiec Śiwy!
Pewna indiańska przypowieść mówi, że kiedy umiera człowiek po drugiej stronie musi przekroczyć most, przejść po nim stąd by dostać się tam, do wieczności. Zaraz przy wejściu czekają na niego wszystkie zwierzęta, które podczas swego życia spotkały tego człowieka na swojej drodze życia. Zwierzęta na podstawie tego co o nim zapamiętały, jaki dla nich był, decydują czy człowiek ten może przejść przez most czy zawrócą go może w inne miejsce. Taka jest karma i jej konsekwencje.
Centrum Isha słynie jeszcze z wyjątkowej figury Shivy. To niezwykła statua, ciekawa i inna niż pozostałe, ma w sobie to coś, skrywa tajemnicę, wypełniona jest znaczeniami możliwymi do odczytania na wielu poziomach, jest historią która żyje własnym życiem.
Ta twarz nie jest bóstwem ami świątynią, ona jest inspiracją. W pogoni za boskością nie musicie unosić głowy by na nią patrzeć, bo nie znajduje się ona gdzieś indziej. Każda ze 112 możliwości jest metodą doświadczania boskości w sobie. Po prostu wybierz jedną. […] To nie był pomysł na zbudowanie jeszcze jednego pomnika lecz aby wykorzystać go do pobudzenia w nas siły do samodoskonalenia. – Sadhguru podczas oficjalnego odsłonięcia posągu.
Posąg inspiruje i promuje jogę, a nazwa Adiyogi oznacza „pierwszy jogin”, ponieważ Shiva jest znany jako inicjator jogi stąd Adiyogi Shiva. Figurę projektowano dwa lata, a po ostatecznym zaakceptowaniu wykonano ją w ciągu 8 miesięcy, została oficjalnie zaprezentowana w lutym 2017 roku. W całości wykonana jest ze stali i waży ponad 500 ton jej wysokość to 112 stóp (34 m) liczba 112 symbolizuje ilość możliwości osiągnięcia mokszy (wyzwolenia), które są wymienione w kulturze jogicznej. Ciekawostką jest fakt, że ta figura nie była pierwszą. Nie tak wysoką bo zaledwie 6,4 metrową w roku 2015 Fundacja Isha odsłoniła w Tennessee w jej siedzibie: „Adiyogi: The Abode of Yoga”.
Powoli zapadał zmrok, po ponad czterech godzinach spędzonych w Isha Center pora było wracać do auta, przede mną droga do Mukundapuram. Zanim tam dotarłem zatrzymaliśmy się na parkingu świątyni Marudhamalai Hill wybudowanej na granitowej 120 metrowej skale. Świątynia nie jest tak stara jak poprzednie opisane przeze mnie wcześniej, początki tej sięgają zaledwie XII wieku. Na południowym krańcu świątyni znajduje się prakaram coś w rodzaju korytarza prowadzącego do jaskini Pambatti Siddhar. Pambatti Siddhar był jednym z 18 siddharów Tamil Nadu i żył w XII wieku. Gdy odbywał pokutę na wzgórzu po raz pierwszy Pan Murugan objawił mu się w postaci kobry, potem ukazywał mu się jeszcze wielokrotnie wraz ze swymi małżonkami. Pambatti Siddhar jako siddhar czyli mąż intelektu, otrzymał od Pana Murugana wszelką władzę związaną z posiadaniem wiedzy, a także jego osobiste błogosławieństwo, tak oto otworzyła się droga prakaram prowadząca z jaskini Siddhara do sanktuarium świątynnego. Późna godzina odwiedzin sprawiła, że mogłem jedynie przyglądać się ostatnim tego dnia obrządkom lecz bez aparatu fotograficznego, a jedynie z telefonem.
W podróży do Mukundapuram na moją ostatnią noc w Indiach, po drodze, oglądając i wspominając to co powoli oddalało się, przyszły mi do głowy słowa pewnego powiedzenia, choć nie znam autora tych słów bardzo mi wtedy zapadły w pamięć:
Raise your words, not voice. It is rain that grows flowers, not thunder.
Wznoś na wyżyny słowa swe, nie głos. Bowiem kwiaty rosną od kropel deszczu, a nie huku grzmotów.
Myślę, że trudne te słowa, dadzą się łatwo zrozumieć po odkryciu przesłania dzisiejszego wpisu.
* Rozwiązanie: Kawa, herbata, kawa, herbata tylko pięć rupii
Piękną miałeś przygodę i stąd wspaniałe wspomnienia.
Zapewne zechcesz to szerzej opracować i wydać w postaci książki, więc sporo pracy przed Tobą.
Przyznam się, że nie udało mi się odkryć przesłania z ostatniego zdania:
“Myślę, że trudne te słowa, dadzą się łatwo zrozumieć po odkryciu przesłania dzisiejszego wpisu.”
Mogę liczyć na pomoc?
Tatul, ponownie mnie nawiedziłeś, dziękuję Ci. To zaprawdę wyjątkowo miła wizyta kogoś, kto rozumnie podchodzi do życia, a to ostatnimi czasy nie zdarza się zbyt często. Co prawda jeden z prezesów korporacji Microsoft powiedział, że bez humanistów nie ma możliwości dalszego rozwoju to proste te słowa są trudne do zrozumienia.
Moje widzenie rzeczywistości i jej rozumienie nie zawsze podąża utartymi ścieżkami myśli. “Wznoś na wyżyny słowa swe, nie głos. Bowiem kwiaty rosną od kropel deszczu, a nie huku grzmotów.” Interpretuje to jako wołanie o miłość i szacunek do bliźniego, niezależnie od tysiąca różnic. Jest to receptą na lepsze życie, bowiem hukiem bomb, trzaskiem pocisków walczyć o pokój nie sposób. Wykrzykując prośbę o ciszę ranimy jej delikatną materię.
Poprzednie wpisy, jak i ten, wskazują drogę przez świat w pokoju.
Wracam tu z ogromna przyjemnoscia obok bloga czekam na kolejny krok- vlog na YT 🙂 pozdro !
Tak się chyba nie stanie, mam na myśli vlog’a.
Więcej słów? A jakże! Więcej fotografii? Dlaczego nie! Jednak mniej ruchomych obrazów, których nie jestem zbyt wielkim wielbicielem.
Przede wszystkim dziękuję Ci za odwiedziny!
Tyle chciałabym napisać po przeczytaniu tego tekstu… Boję się, że za dużo 🙂
Przede wszystkim super mi się czytało o wszystkich odwiedzonych miejscach. Cytat o deszczu i burzy wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że od razu przytoczyłam go synkowi i mężowi. Syn od razu powiedział, że jestem deszcze, co bardzo mnie wzruszyło 🙂
Mój mąż pochodzi z Indii, ale nie udało mu się odgadnąć słów z nagrania głosowego, gdyż jest w języku tamil, a mąż pochodzi z Punjabu. Myślał, że chodzi o sprzedaż biletów haha 😀
Trafiłam tu dzięki poleceniu przez Tatula 🙂
Seeker, na ulicach gwar i ruch, głośno jest. Wszystkiego mamy w brud tylko słów brakuje wciąż, więc nie trwóż się i pisz, nie istnieje nic takiego jak nadmiar słów, które cisną się pod palce, błąkają po klawiaturze, gdy jesteś zaraz po lekturze ale to zabrzmiało! Miało być swojsko, a przede wszystkim nie tak szaro: „dziękuję za wizytę”. Zatem dopełniło się.
Napisałaś o wzruszeniu co również wywołało we mnie pewne poruszenie. Raz, że dawno nie miałem okazji „rozmawiać” z osobą emocjonalnie reagującą na mój tekst. Dwa, że tymi słowami stałaś mi się jakaś bliższa wewnętrznie – jeśli jest to dobre porównanie, ale spróbuję to wytłumaczyć tak: zajrzałem do Ciebie, będę powracał!
Niezwykłe i niesamowite to uczucie jak świat nam się zacieśnia i staje przez to przyjazny. Kończę właśnie Jagielskiego „Na wschód od zachodu”, w jego książce jest Punjab, czytam o wyznawcach Guru Nanak, Amritsar, obserwuję granice z Afganistanem. I teraz do tego wszystkiego pojawiasz się Ty. Chyba wiesz o jakim Twoim tekście piszę? (książki nie polecam)
Taki serdeczny ten Tatul, bardzo jestem wdzięczny, że udało mu się sprowadzić nas na ten sam tor internetowego pisania. Zostaniemy?
Może właśnie dlatego, że w pozornym hałasie brakuje słów, jesteśmy w stanie je docenić 🙂 Ja na słowa zawsze jestem chętna haha 😀
Dostrzegam i uwielbiam zbiegi okoliczności, które serwuje nam życie. Raczej się już nie odczepię 🙂
Skoro cytaty, a raczej ich znaczenie, nas tak poruszają, to się jednym pożegnam:
The appearance of things changes according to the emotions; and thus we see magic and beauty in them, while the magic and beauty are really in ourselves.
Powiadomienie o nadejściu nowego komentarza zastało mnie w trakcie słuchania muzyki z płyty „Children Beyond”, projektu stworzonego przez trójkę zacnych muzyków, podpisały się pod nim Tina Turner, Dechen Shak-Dagsay i Regula Curti. Przygarnęły one pod skrzydła swego projektu 30 dzieci z różnych kultur i narodów, aby wspólnie śpiewać modlitwy i mantry z religii: buddyzmu, chrystianizmu, hinduizmu, judaizmu, islamu i sikhizmu. Wtedy przeczytałem komentarz. Byłem mile zaskoczony, a przede wszystkim ciekawy źródła cytatu, który zechciałaś użyć by się ze mną pod wpisem pożegnać. Twój cytat pochodzi z opowiadania „Połamane skrzydła” gdzie autor z wielką wrażliwością opowiada historię miłości, która rozpaczliwie walczy z tabu tradycji Wschodu.
Szukałem dalej. Autor „Proroka” Kahlil Gibran urodził się w Baszari, obecnie Liban. Jako młody chłopak wyemigrował z rodziną do Stanów Zjednoczonych by tam podjąć naukę i rozpocząć swą karierę pisarską, a pisał po angielsku i arabsku. W świecie muzułmańskim stał się wyklętym rewolucjonistą, a w świecie zachodu jest trzecim po Szekspirze i Lao-Tze najlepiej sprzedającym się poetą. To nie mogło być zwykłym przypadkiem. Niedaleko miasteczka, w którym tu mieszkam, wybudowano świątynie Bahá’í House of Worship, dedykowaną nie tylko wyznawcom bahaizmu. Ta monoteistyczna religia narodziła się w Persji i jej zadaniem jest podkreślanie jedności duchowej całej ludzkości. Kahlil Gibran urodził się w rodzinie chrześcijan obrządku wschodniego, zauroczony mistycyzmem islamu w wielu aspektach rozumienia i postrzegania był mocno przywiązany do idei bahaizmu, a Ty go tak pięknie zacytowałaś! Pojechałem tam by pokazać Ci to zdjęcie. Czy może być piękniejszy zbieg okoliczności?
Ta historia naszego spotkania, a potem postać Kahlila Gibrana nadaje się na zupełnie nowy wątek, całkiem nowy wpis. Cudnie, że jesteś tam, po drugiej stronie monitora!
Dziękuję Ci za te wszystkie informacje, za zdjęcie, za kolejne cytaty!!!!!! 🙂
Zgadzam się z cytatem o dzieciach CAŁKOWICIE w 100-u%.
Od wielu lat interesuję się kulturą muzułmańską i Islamem- z niewiadomychmi powodów niesamowicie mnie do nich ciągnie. Do Persji za to odkąd obejrzałam pierwszy raz “Aladin’a” haha 😀
Czyli mieszkasz w Australii?
Zbiegów okoliczności ciąg dalszy 🙂
Bardzo się cieszę, że lubisz te historie, informacje i cytaty, to bardzo miłe uczucie.
To o dzieciach pochodzi z „Proroka” Kahlila Gibrana. Jego praca została przeniesiona na duży ekran w 2014 roku. Jeśli od lat interesujesz się kulturą Islamu to jestem pewien, że film The Prophet obejrzysz z wielką przyjemnością, bądź jednak gotowa na wiele wzruszeń. Odnajdziesz tam także i ten poetycki tekst o dzieciach, a do tego zobrazowano go wielomówiącą animacją, zresztą cudnej urody!
Skąd Ci ta Australia się wzięła? Bo chyba nie stąd: Australia ale mogę się przecież mylić. Zdjęcie Bahá’í House of Worship wykonałem w Wilmette, a mieszkam w Illinois. Jesteś z Leeds?
Czekam… dziękuję.
Dziękuję za propozycję filmową 🙂 Przypomniał mi się od razu inny, który oglądałam na wielkim ekranie w Imaxie, dzięki czemu czułam się jak w centrum akcji: “Journey do Mecca”. Polecam 🙂
Znalazłam zdjęcie tej świątyni w necie z podpisem “Ingleside, Sydney, Australia”, dlatego myślałam, że tam mieszkasz 😉 A ja nie w Leeds, ale blisko 😛
Cała przyjemność po mojej stronie! Teraz ja poszukuję filmu, mając nadzieję, że już w ten weekend go obejrzę, dziękuję bardzo, trzymaj kciuki! Z tym zdjęciem z Australii to jakaś ściema. Tutaj jest świątynia zbudowana jest inaczej, po prostu ładniej 🙂 Z tym Leeds to tak tylko… Do następnego? A jak Ty obchodzisz Walentynki?
Udało Ci się obejrzeć “Podróż do Mekki”?
Ja Walentynek nie obchodzę, aczkolwiek upominki zawsze dostaję 🙂
Nieco spóźniony. Dobrze, zapomniałem się przez ostatnie pięć dni, z całą radością zasiadam do klawiatury i zaczynam wstukiwać te słowa.
Śpieszę więc donieść, że film obejrzałem, a jakże. Obejrzałem do samego końca by przekonać się czy moje odczucia na początku filmu sprawdzą się, czy kierując się wewnętrznym odczuciem, tym razem nie pomyliłem się. Jedno jest pewne, nawet słaba wersja, z niezbyt wyszukanymi napisami w języku angielskim ukazała mi kołyskę Islamu! I jak napisałem wcześniej nawet niedoskonała jakość obrazu, a robi ogromne wrażenie. Na ekranie telewizora migały krajobrazy baśniowe i niemal czułem na skórze pustynny wiatr, przebiegający ponad przesypującym się piaskiem, szeleszczącym w głośnikach. Jestem pewien, że gdy oglądałaś ten film w systemie IMAX wywarł na Tobie jeszcze większe wrażenie niż teraz na mnie.
Opowiedzianą historię przyjąłem z zaciekawieniem i zdążyłem nawet zanurkować w internetowe otchłanie by pogłębić swoją wiedzę i po prostu dowiedzieć się więcej na temat dwudziestoletniego studenta Ibn Battuty. Film podobał mi się choć odebrałem go na poziomie fabularyzowanego dokumentu szkolnego. Emocje, słowa, cytaty były zbyt proste w odbiorze i przez to film stracił w moich oczach. Absolutnie podpisuję się nad techniką prezentacji przestrzeni i krajobrazów, inaczej niż za pomocą wielkoformatową tego się nie da po prostu przedstawić, można tam tylko być. W niektórych opisach filmu doczytałem się jego zręcznej klasyfikacji: docudrama i chyba tak powinien być odbierany bowiem najwyższego inaczej ukazać nie można.
By i Tobie przysporzyć nieco więcej obowiązków proponuję obejrzenie filmu także o podróży. W filmie „Journey to Mecca” towarzyszyliśmy dwudziestolatkowi podczas jego pierwszych 18 miesięcy drogi do odkrycia tego co w nim czekało na odkrycie przez kolejne 29 lat wędrówki. Zatem niech będzie coś o pielgrzymowaniu i odkrywaniu, a jednak z zupełnie innej perspektywy. Film „Mystic India” opowiada historię chłopaka, który wyruszając w swoją drogę miał zaledwie 11 lat. Podróż zajęła mu ponad 7 lat. W tym miejscu nie mogę się oprzeć pokusie by przypomnieć moje słowa na temat pielgrzymowania w poście: Vivekananda / Kanyakumari do Tirunelveli czwarty akapit. Szalenie podobały mi się te momenty, gdy filmowa podróż dzieciaka opowiadana w Indiach Południowych. Dodatkowym walorem filmu jest wyjątkowo trafnie dobrana muzyka, która swoim spektrum dźwięków przypomina zachodnie koncerty symfoniczne, ale dotyka też wyrafinowanych form hinduskiej muzyki tradycyjnej.
Naprawdę polecam i będę z niecierpliwością oczekiwał, jak dasz znać po jego obejrzeniu. „Mystic India” oglądane za pomocą IMAX daje przeżycia niecodzienne podobnie zresztą jak „Journey to Mecca” z tą jedną różnicą, że narracja nie jest tak natarczywie edukacyjna.
Dziękuję za piękną wycieczkę, którą odbyłam razem z Tobą po Indiach.
Zasyłam pozdrowienia
Kiedy odkładam na bok wszystkie dobre rzeczy, które powinienem zrobić a ich nie zrobiłem, a do tego pomijam wszystkie złe, które zrobiłem nadspodziewanie dobrze to wciąż zostaje mi jeszcze miejsce na wspomnienia. Dzielę się nimi tak jak potrafię. Podróżować to jedno, a podróżować z kimś to drugie, jeśli udało mi się Cię zabrać w tę podróż to jestem bardzo szczęśliwy. Dziękuję za taki komplement.