Co po nas – Fatehpur Sikri

Są momenty, które muszą się wydarzyć, choć nie należą do najbardziej ekscytujących. Jednym z nich jest długa podróż samochodem – ten stan zawieszenia między punktem A a punktem B, kiedy wiesz, że przez kilka godzin nic się nie zmieni i pozostaje to tylko zaakceptować. Można wtedy bezrefleksyjnie objadać się chipsami lub po prostu zasnąć, budząc się od czasu do czasu, by zerknąć na mijany krajobraz. Ja wybrałem tę drugą opcję.

Mimo że byłem w Indiach już od kilku dni i częściowo przyzwyczaiłem się do miejscowego rytmu życia, to wciąż odczuwałem skutki zmiany strefy czasowej. Wyleciałem z Chicago, – miasta, które pulsuje zimnym, zachodnim porządkiem, a wylądowałem w Delhi – w świecie, gdzie rytm dnia wydaje się bardziej nieuchwytny. Różnica? 11,5 godziny. Moje ciało wciąż było zawieszone gdzieś pomiędzy. Zasnąłem więc bez trudu. Śniłem o trzech podróżnikach, którzy po długiej wędrówce dotarli do krainy, gdzie przyjął ich starzec znany ze swojej mądrości. Każdy z nich niecierpliwie pragnął odkryć, do jakiej krainy właściwie trafili.

Fatehpur Sikri

Pierwszy, wystąpił do przodu i odważnie zapytał: — Jacy są ludzie w tej krainie? — Mędrzec spojrzał na pytającego i odpowiedział pytaniem: — Jakimi byli ludzie w twoich rodzinnych stronach? — Pierwszy tylko westchnął i odpowiedział: —  Byli chciwi, podli i nieżyczliwi. Dlatego opuściłem to miejsce. Mędrzec skinął głową i odpowiedział: — Tacy sami ludzie są i tutaj.

Drugi z podróżników zadał to samo pytanie, a mędrzec odpowiedział na nie tym samym pytaniem. — W moim kraju ludzie byli mili, gościnni i pełni serca — odparł na nie drugi podróżnik. Mędrzec szeroko się uśmiechnął i powiedział: — Tutaj znajdziesz takich samych ludzi.

Trzeci podróżnik, ten który przez cały czas milczał, w końcu zapytał: — Dlaczego dałeś dwie różne odpowiedzi na to samo pytanie? Mędrzec raz jeszcze się uśmiechnął i odrzekł: — Człowiek znajduje w podróży to, co nosi w swoim sercu. Jeśli wyruszasz w drogę z niechęcią i podejrzliwością, wszędzie znajdziesz ludzi podłych. Ale jeśli podróżujesz z otwartym sercem, świat odsłoni przed tobą swoje piękno.

Otworzyłem oczy, byłem już na miejscu. Fatehpur Sikri – niewielkie miasto oddalone o 35 km na zachód od Agry, założone w XVI wieku przez cesarza Akbara jako stolicę Imperium Mogołów. Byłem tu już podczas mojej poprzedniej podróży, ale tym razem miałem tę architektoniczną perłę tylko dla siebie. Pamiętałem dokładnie, że wejście znajduje się po prawej stronie, a wszystko, co widziałem po lewej – wraz z nagabującymi sprzedawcami – było jedynie zręcznym marketingiem lokalnych handlarzy.

Raz czy dwa zaczepił mnie natrętny naganiacz, ale zignorowałem go i pewnym krokiem skierowałem się do wejścia oraz niewielkiego punktu sprzedaży biletów. Grzecznie zapytałem, czy mogę zapłacić przez UPI, na co sprzedawca odparł, że jedynie płatność online jest akceptowana. Nie zastanawiając się długo, zalogowałem się na rządową stronę, opłaciłem bilet i zadowolony pokazałem dowód zapłaty.

Nagle za plecami usłyszałem, że muszę jeszcze za coś zapłacić. Słucham? Absolutnie nie! Już wszystko uregulowałem. Na szczęście jeden z mundurowych wtrącił się, rzucił kilka słów i wskazał, że faktycznie zapłaciłem online. Po tym incydencie mogłem już bez przeszkód wejść na rozległy dziedziniec.

Jakiś czas temu, w jednym z poprzednich wpisów, obiecałem opowiedzieć o Polakach, których kilkukrotnie spotkałem w Indiach. Pierwsze takie spotkanie miało miejsce właśnie wtedy, w Fatehpur Sikri. Trafiłem na grupę ludzi, którzy sprawiali wrażenie przygnębionych.

A było to tak.

W samym sercu kompleksu, wśród budynków z czerwonego piaskowca, usiadłem wewnątrz wyjątkowo pięknego The Jewel House, odpoczywając w cieniu. Z jego wnętrza można podziwiać sylwetkę pięciopiętrowego Panch Mahal, górującego nad całą okolicą. Z zaciekawieniem obserwowałem powoli przemieszczających się ludzi, przysłuchiwałem się rozmowom, bawiąc się w zgadywanie, skąd mogą pochodzić.

I nagle – znajomy dźwięk. Polski. Rozpoznałem go natychmiast, bez cienia wątpliwości. Po kilku dniach posługiwania się wyłącznie angielskim odczułem przyjemną ulgę. Teraz wystarczyło tylko wyczekać na odpowiedni moment, wypatrzyć kogoś w tłumie i po prostu przyjacielsko zagadnąć.

Polscy turyści w Fatehpur Sikri.

Upał rozlewał się nad Fatehpur Sikri, sprawiając, że kamienie czerwonego piaskowca promieniowały żarem, jakby same były częścią palącego słońca. Przewodnik robił, co mógł – z pasją opowiadał o historii tego miejsca, wskazywał misterne rzeźbienia, przywoływał dawne funkcje pałacowych budowli. Jego głos odbijał się echem od zdobionych arkad i ginął w rozgrzanym powietrzu, wpadając w pustkę.

Tłum był zmęczony – nie upałem, lecz własną obojętnością. W ich twarzach nie odbijało się nic poza cieniami czapek z daszkiem i zmrużonymi od słońca oczami. Rozmowy o hotelowych pokojach, jedzeniu i klimatyzacji w autokarze zagłuszały szept przeszłości, który zdawał się wibrować w powietrzu, czekając, aż ktoś wreszcie go usłyszy.

Na końcu grupy dostrzegłem ich — parę, która wyraźnie odstawała od reszty. On, z dużym tatuażem na lewym przedramieniu, wyglądał, jakby nosił w sobie historię, której nie potrafił lub nie chciał opowiedzieć. Ona, nieco zagubiona przy jego boku, ale czujna, gotowa uchwycić chwilę w kadrze telefonu. Robili selfie na tle pałacowych murów, ignorując majestat miejsca — jakby to była tylko kolejna tapeta do ich cyfrowego albumu, chwilowa dekoracja w podróży, której sens być może im umykał.

Zatrzymałem się na moment, obserwując ich, ważąc w myślach, czy warto się odezwać. A potem, wyraźnie i z uśmiechem, rzuciłem: — Dzień dobry, jak się macie?

Podnieśli wzrok znad ekranów. Spojrzeli na mnie bez emocji, jakbym przerwał im transmisję na żywo, jakby mój głos był jedynie zakłóceniem w ich cyfrowym strumieniu. Chłopak skrzywił się lekko i rzucił do dziewczyny: — Zobacz, kolejny Polak.

Bez cienia zainteresowania odwrócili się i poszli dalej, powoli, za grupą najmniej uśmiechniętych turystów z Polski. Na szyjach mieli zawieszone tęczowe sznurki z plakietkami grupy, jak znaki przynależności do świata, w którym nie było miejsca na przypadkowe spotkania i rozmowy.

Fatehpur Sikri stało niewzruszone, jak zawsze. Świadek minionych wieków, obojętny na tych, których chciałem poznać – i na mnie, który w tej chwili poczuł się równie odległy i nieistotny jak oni wobec jego historii.

Po drugiej stronie kompleksu rozciągał się spory plac, po którym należało chodzić boso. Zdjąłem buty i zostawiłem je przed wejściem, kiedy nagle zaczepił mnie chłopak.

— Dzień dobry.

Spojrzałem na niego z lekkim zaskoczeniem, ale uśmiechnąłem się serdecznie.

— Fajnie, że mówisz po polsku. Nie mam pieniędzy, ale jeśli chcesz się przejść, to zapraszam. Skąd znasz polski? Pytanie i sama rozmowa były zupełnie nie na miejscu. W końcu turystów z Polski przewija się tu mnóstwo, choćby jak ta grupa kilka minut temu, a podążanie za kimś takim jak ja zawsze się opłaca — prędzej czy później wpada kilka łatwych rupii. Tak naprawdę to znał tylko kilka zwrotów grzecznościowych, które pomagają na początku zwrócić na siebie uwagę.

Dariusz i Sohil

Sohil miał jeszcze dwóch braci i siostrę – dowiedziałem się o tym dopiero później, podczas rozmowy telefonicznej, gdy wróciłem do domu. Wymieniliśmy się numerami, choć w tamtej chwili wydawało się to bardziej grą w uprzejmość niż początkiem znajomości. Był muzułmaninem, ale ta informacja padła mimochodem, wpleciona gdzieś między jedno zdanie a drugie, jakby nie miała większego znaczenia.

Oprowadzał mnie po zabytkach z wyćwiczoną rutyną, recytując opowieść stworzoną na potrzeby turystów – historię, w której fakty były jedynie tłem dla praktycznych wskazówek: gdzie zrobić najlepsze selfie, pod jakim kątem uchwycić światło, dlaczego to miejsce jest „instagramowe”, a tamto już nie.

Fatehpur Sikri

Z gęstwiny słów i gestów na moment wyłonił mi się obraz turysty uniwersalnego – istoty, która przechodzi przez święte przestrzenie jak przez folder zdjęć. Wchodzi do grobowca, robi jedno ujęcie – może dwa, dla pewności. Na „ściance profilu” zapisuje krótkie „byłem tu”, stawia symboliczny krzyżyk na liście miejsc do odhaczenia, wręcza chłopakowi banknot o nominale stu rupii i wychodzi z poczuciem, że właśnie „dotknął historii” w sposób autentyczny i prawdziwy. Tylko echo kroków zostaje w tych murach na chwilę dłużej niż on sam.

Nadszedł czas na zwiedzanie grobowca sufi Salima Chishtiego. Przed wejściem – muzycy. Qawwali pojawiło się w tej podróży po raz kolejny, niosąc w powietrzu rytmiczne, pełne pasji melodie. Śpiewali z oddaniem, lecz równie wyraźna była ich zachęta do złożenia datku. Hmm, pieniądze – wszędzie, nawet po śmierci.

Grobowiec jest miejscem pielgrzymek. Ludzie wierzą, że zawiązanie czerwonej nici na oknach spełnia życzenia – zwłaszcza te dotyczące potomstwa. Może dlatego kraty wokół grobu niemal toną w splątanych sznureczkach, w niemych prośbach, które zostawili tu ci, którzy wciąż czekają na cud. By rozwiać nieco moje tak poważne myślenie o tym miejscu, przywołałem w myślach widok jednej z kobiet w Bhutanie, maszerującej dookoła „świątyni płodniości” z ogromnym fallusem na rękach. Pomogło.

Fatehpur Sikri

Naprzeciwko wejścia do grobowca, górując nad placem, wznosiła się Buland Darwaza – imponująca brama prowadząca wprost do meczetu Jama Masjid. Stała tam niczym kamienny gigant, dumnie spoglądając na pielgrzymów i turystów. Ale to nie jej rozmiar robi największe wrażenie.

Od strony ulicy, wyryte w kamieniu, widnieją słowa: „Jezus, syn Maryi, powiedział: Ten świat to most, przejdź przez niego, ale nie buduj na nim swojego domu.”

Zaskakujące? W sercu imperium Mogołów, na bramie wzniesionej z rozkazu muzułmańskiego cesarza, widnieje chrześcijańska myśl – ponadczasowa i uniwersalna, niczym echo odległej mądrości, które przetrwało wieki w piaskowcowej ciszy.

Aby dotrzeć do tej bramy od strony ulicy, trzeba pokonać 42 stopnie – długi, stromy ciąg schodów, który jeszcze potęguje jej monumentalność. Liczba ta nie jest przypadkowa. W tradycji islamskiej 40 symbolizuje duchowe oczyszczenie i przygotowanie do nowego etapu, a dodatkowe dwa stopnie zdają się stanowić pomost między doczesnym a świętym. Patrząc z dołu, wejście wydaje się niemal zawieszone w powietrzu, jakby prowadziło nie tylko do meczetu, ale i gdzieś dalej – do innej rzeczywistości, w której słowa wyryte w kamieniu wciąż mają znaczenie.

Fatehpur Sikri

Cesarz Akbar kochał eksperymentować z ideami – łączył religie, poglądy, kultury, jakby szukał jednej, uniwersalnej prawdy. Wierzył, że możliwe jest stworzenie nowej duchowej drogi, dlatego powołał do życia Din-i Ilahi – synkretyczną religię, która czerpała z islamu, hinduizmu, dżinizmu i chrześcijaństwa. Jego dwór był miejscem debat, gdzie sufici, bramini, jezuici i uczeni różnych tradycji prowadzili rozmowy o Bogu, losie i człowieku.

To za jego czasów z Buland Darwazy roztaczał się widok na rzekę, której dziś już nie ma. Symboliczne, prawda? Coś, co wydawało się wieczne, zniknęło bez śladu. Może właśnie o to chodziło – by przypomnieć, że nic nie trwa wiecznie. Ani rzeka, ani imperium, ani nawet wspomnienie o nich.

Nawet ta brama, choć wydaje się niezachwiana, kiedyś ulegnie czasowi. A my? Robimy zdjęcia, zapisujemy w pamięci momenty, które nieuchronnie się zacierają. Może Akbar wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek – dlatego szukał prawdy, która przetrwa dłużej niż piaskowiec i inskrypcje. Tylko czy ją znalazł?

Może właśnie to poczucie nietrwałości skłaniało go do projektowania i tworzenia ogrodów – prób zatrzymania chwili, narzucenia ładu na chaos indyjskiego krajobrazu? Cesarz Akbar, choć zafascynowany Indiami, odczuwał brak harmonii w surowym, nieokiełznanym otoczeniu, co popychało go do zakładania ogrodów inspirowanych perską koncepcją charbagh.

Te starannie zaplanowane przestrzenie, podzielone na cztery równe części przecięte kanałami wodnymi, symbolizowały raj zgodnie z opisami z Koranu. Były czymś więcej niż tylko ogrodami – stanowiły manifest władzy nad naturą, ale też próbę stworzenia enklawy spokoju, miejsca wewnętrznej równowagi, w którym czas płynął inaczej.

Fatehpur Sikri

Akbar, choć wojownik i strateg, zdawał się mieć w sobie duszę filozofa. Jego miłość do ogrodów można więc odczytać jako delikatny wyraz tęsknoty za doskonałym porządkiem, którego nie znajdował w rzeczywistości. Może wśród symetrycznych alei i szumiących fontann szukał odpowiedzi na pytania, które nie dawały mu spokoju? Może w cieniu drzew, na tle precyzyjnie wytyczonych ścieżek, próbował choć na chwilę oswoić ulotność świata, który budował? To chyba wtedy po raz pierwszy w życiu, udało mi się pozytywnie pomyśleć o tych co podbili Indie.

To właśnie Fatehpur Sikri jest tego najlepszym przykładem – miasto pełne imponującej architektury, ale pozbawione stabilnych zasobów wody, co ostatecznie doprowadziło do jego opuszczenia. Stało się symbolem ambicji pokonanej przez rzeczywistość, dowodem na to, że nawet najpotężniejszy władca nie jest w stanie ujarzmić natury na własnych warunkach.

Ogrody były więc dla Akbara czymś więcej niż tylko dekoracją – były koniecznością, próbą stworzenia idealnej przestrzeni w świecie, który nieustannie przypominał o swojej ulotności. W ich cieniu cesarz szukał ukojenia, jakiego nie dawały mu rozległe, surowe krajobrazy subkontynentu, ani nawet jego własne, monumentalne dzieła. Były namiastką porządku w rzeczywistości, która nieustannie wymykała się spod kontroli.

I wtedy znów spojrzałem na Buland Darwazę. Na jej monumentalne schody, na wyryte w kamieniu słowa, na mijających mnie turystów. Polska grupa szła dalej. Nie patrzyli na bramę, nie czytali inskrypcji, nie próbowali słuchać szeptu przeszłości, który unosił się w gorącym powietrzu.

A przecież napis na Buland Darwaza mówi wyraźnie:

„Nie przywiązuj się zbyt mocno. Wszystko jest tylko chwilą, a ta trwa – tak jak ty – jedynie ułamek sekundy.”

Tak jak to miasto, które miało trwać wiecznie. Tak jak Akbar, który sądził, że ujarzmi czas. Tak jak oni, którzy zatrzymają się na moment, zrobią zdjęcie i pójdą dalej, nieświadomi, że być może właśnie coś im umyka.

Pora opuścić to miejsce – ambitny projekt cesarza Akbara, w jego zamyśle miasto idealne, w którym miały przenikać się kultury i religie. Pierwsze w historii Indii budowane według zasad planowania urbanistycznego, przemyślane, harmonijne, pełne przestrzeni dla ludzi i idei. A jednak porzucone, zapomniane przez tych, którzy mieli w nim żyć.

Fatehpur Sikri

Pora ruszać dalej. Wkrótce Jaipur – miasto różowych fasad, zgiełku i chaosu, tak odmienne od geometrycznej precyzji Fatehpur Sikri. Ale do cesarskiego grobowca w Sikandrze jeszcze powrócę – tam historia wciąż mówi szeptem, a ja nie jestem gotów, by zamknąć tę opowieść.

A Ty? Jakie emocje budzą się w Tobie podczas odwiedzin takich miejscach? Czy znajdujesz to, czego szukasz, czy raczej – jak tamci trzej wędrowcy ze snu, albo jak uczestnicy polskiej wycieczki – widzisz tylko to, co przyniosłeś ze sobą?

W końcu byłem tu po raz drugi i może jest tak, że to nie miejsca się zmieniają, tylko my patrzymy na nie za każdym razem trochę inaczej, obciążeni przemijającym czasem i bagażem miejsc, z których przybywamy. Może to nie przeszłość chce nam coś powiedzieć, ale my próbujemy w niej odnaleźć własne myśli, odbicie naszych pytań i wątpliwości?

Bo tak jak ja mogłem dostrzec uczestników polskiej wycieczki, tak samo mieszkańcy tych miejsc widzą nas – obserwują, analizują, uczą się. To my zostawiamy po sobie ślad, choć wydaje nam się, że to my jesteśmy tymi, którzy przyszli oglądać.

Z czasem może nawet zaadoptują się do naszych oczekiwań, dostosują swoją rzeczywistość do rytmu naszych pragnień. Sprzedadzą nam dokładnie to, czego szukamy – doświadczenie podane w wygodnej formie, ułożone pod filtr aparatu, gotowe do przechowania w cyfrowym archiwum. Grobowiec stanie się idealnym tłem do selfie, inskrypcje – niezrozumiałą egzotyką, lokalne smaki – potrawą przygotowaną pod zachodnie podniebienia.

See how letting go of the world is peaceful.
There’s nothing you need to hold on to. There’s nothing you need to push away.

Buddha

A my? My znikamy. Przechodzimy przez ich rzeczywistość jak cienie, zostawiając za sobą krótkie odbicie w ich pamięci, może uśmiech, może numer telefonu, może parę rzuconych rupii.

Bo to nie oni żyją w naszym świecie. To my istniejemy przez moment w ich przestrzeni, a potem odchodzimy – nieświadomi, że zmieniliśmy ją bardziej, niż ona zmieniła nas.

Co więc widzi w nas Fatehpur Sikri? Daj znać w komentarzu. Jestem ciekaw Twoich spostrzeżeń.

0

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comment 1

  • Od fortu do świątyni. Podróż, której się nie spodziewałem - Jaipur02/26/2025 at 6:04 am

    […] Na domiar złego, ponownie natknąłem się na grupę rodaków, których spotkałem wcześniej w Fatehpur Sikri – tym razem postanowiłem przemknąć obok nich […]

  • Add Comment


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.