W życiu każdego z nas istnieje kilka spraw, do których warto podchodzić z wyjątkową delikatnością – niczym do egzotycznej przyprawy, którą dodajesz powoli, by nie popsuć smaku. Chodzi o wyczucie, o znalezienie złotego środka, o balans. I choć nie piszę tu o rozbrajaniu bomby, to czasem takie działania potrafią przypominać tę misję: jeden nieostrożny ruch i… BOOM! – konsekwencje na całe życie (jeśli coś jeszcze z niego pozostało). Czy już wiesz, co mam na myśli?
Najdelikatniejszym materiałem na świecie, bardziej kruchym niż najcieńszy jedwab i cenniejszym niż najdroższy kamień szlachetny, są nasze dzieci. To one pozostają po nas jak subtelne odciski palców na szkle czasu – ślady, które zostawiamy przyszłym pokoleniom. Dlatego tak istotne jest, by powierzać je ludziom pełnym empatii, którzy z cierpliwością przewodnika pomogą im przejść wyboistą ścieżkę dojrzewania. Trzeba pamiętać, że z emocjami dzieci obchodzimy się jak ze środkami wybuchowymi – ostrożnie, z uwagą i ogromnym wyczuciem, aby nie zaszkodzić, a pomóc rozkwitnąć temu, co w nich najlepsze. Bo właśnie na tym polega mądra troska.

I tu właśnie, drogi czytelniku, delikatnie i z uśmiechem przechodzę do głównego tematu wpisu.
W niedzielę, 23 marca, z ogromną radością obejrzałem spektakl muzyczny „Zaczarowany fortepian”. Piszę „ponownie”, bo moje pierwsze spotkanie z tym widowiskiem miało miejsce podczas IX Festiwalu „Chopin in the City”. Tym razem miejscem spotkania była gościnna Akademia Muzyki PaSO, gdzie z łatwością i przyjemnością dałem się raz jeszcze porwać tej pięknej, muzycznej opowieści. Dobrych emocji przecież nigdy nie jest za wiele, prawda?
A co mnie w tym spektaklu tak poruszyło, że postanowiłem o tym napisać? Spieszę z odpowiedzią, bo to dwie szczególne rzeczy.

Pierwsza sprawa to sposób, w jaki Agata Paleczny podchodzi do dzieci. Robi to z niezwykłą wrażliwością, ale i z solidną dawką stanowczości. Daje im mocny fundament, na którym prowadzona przez nią grupa „Little stars” może zbudować swoją przyszłość, angażując się do ciężkiej, lecz fascynującej pracy nad sobą. Co ważne – pomimo wszystkich ograniczeń czasu i miejsca, pozwala rozkwitać ich naturalnej ekspresji, a to jest bezsprzecznie piękne.
Druga to oczywiście muzyczna strona spektaklu, która wypełnia tę opowieść subtelnie i poruszająco. I tu, przygotowałem małą niespodziankę – ale o tym za chwilę.
Nie mogę pominąć milczeniem Piotra Kukuły, który – choć jak zwykle ukryty nieco za konsolą – jest bez wątpienia jednym z cichych bohaterów tego spektaklu. To on jest jego autorem i pomysłodawcą tekstu, choć szerszej publiczności pewnie bardziej znany jest z rewelacyjnego słuchowiska „Na polonijnym trójkącie”, gdzie mistrzowsko operuje przygotowanymi mu słowami. Tutaj popisał się doskonałymi manewrami językowymi, budując historię, która wciąga i porusza.

Warto docenić delikatny, niemal subtelnie wpleciony w całość element edukacyjny, przyprawiony szczyptą patriotyzmu, który na szczęście nie narzuca się nachalnie. To bardzo przemyślana strategia, dzięki której młodym widzom łatwiej jest odnaleźć siebie w opowiadanej historii i utożsamić się z postaciami.
No i ruch – to on jest prawdziwą duszą tej opowieści. Słowo bowiem nabiera mocy dopiero wtedy, gdy dopełni je gest, taniec, a nawet milczenie. Wyjątkowo poruszająca była wizualizacja małego Fryderyka, dorastającego chłopca, a w końcu mężczyzny, ewidentnie przeżywającego rozstanie z domem, z rodziną, ze światem dzieciństwa. W tym spektaklu taniec wypełniał te sceny, które wyrażały emocje Chopina – od dziecięcej radości po tęsknotę i melancholię towarzyszącą mu w dorosłym życiu. Za tę piękną, pełną ekspresji choreografię młodych aktorów odpowiadała niezastąpiona Marzena Pol.
A teraz pora na obiecaną wcześniej małą niespodziankę. Cały spektakl „Zaczarowany fortepian” z założenia wypełniony był muzyką naszego wielkiego Fryderyka – więc nic dziwnego, że usłyszeliśmy dobrze znane i łatwo rozpoznawalne kompozycje mistrza – pojawił się w nim jeden niezwykły wyjątek. I właśnie ten wyjątek pozwalam sobie nazwać odważną i ogromną niespodzianką.
Otóż mali aktorzy, którzy na scenie genialnie symbolizowali klawisze fortepianu, zatańczyli do poruszającego, pełnego napięcia utworu skrzypcowego, inspirowanego stylistyką muzyki filmowej. Kompozycja, znana z twórczości artystki łączącej klasyczne brzmienie z elektroniką, doskonale budowała nastrój głębokiego przeżycia. W tym samym czasie na ekranie wyświetlano duże, czarno-białe zdjęcie, ukazujące najbardziej rozpoznawalny pomnik Chopina w warszawskich Łazienkach. Powiem szczerze: zarówno wtedy podczas festiwalu, jak i teraz, coś we mnie mocno drgnęło. Bo kiedy na końcu przedstawienia widzę, jak dzieci powoli zdejmują białe rękawiczki i teatralnym gestem upadają bez ruchu na scenę, po prostu wymiękam.

Tak właśnie działa magia sztuki – dotyka nas głęboko i zostawia ślad, którego nie sposób zapomnieć. Dobrze mieć za przyjaciela takiego sapera emocji jak Agata Paleczny.