Dyktando 2014 w Chicago będzie V. polonijną edycją, ogólnopolskiego konkursu ortograficznego. W pisemnym sprawdzianie będzie mógł wziąć udział każdy, mający choć trochę odwagi by zmierzyć się z tajnikami języka polskiego.
Jak obiecują organizatorzy, Zrzeszenie Nauczycieli Polskich w Ameryce, nie będzie to egzamin obfitujący w stres ani wypchany niezdrową konkurencją, a będzie to raczej zabawa dla wszystkich chętnych w drodze do tytułu „Polonijnego Mistrza Ortografii”. Dodatkowo przewidziana jest wysoka nagroda pieniężna. Całe dyktando jest anonimowe i prace w żadnym wypadku nie będą oceniane lecz wyłonione zostaną tylko te z najmniejszą ilością popełnionych błędów, takie ma być to Dyktando 2014
W oczekiwaniu na wyniki będzie można, jak co roku, wziąć udział w interesującym konkursie wiedzy o języku, i to z nagrodami, swobodnie porozmawiać o zawiłych regułach języka polskiego z sekretarzem Rady Języka Polskiego i autorką tekstu dyktanda, prof. Katarzyną Kłosińską. Dodatkową atrakcję ma stanowić wspólne kosztowanie herbatki zacnej w jeszcze milszym towarzystwie osób, którym język polski jest wciąż bliski sercu. Język, a szczególnie nasz język ojczysty, obfituje w dużą ilość reguł i zasad niczym wielkie zielone pole usiane minami. Dla własnego bezpieczeństwa, szacunku do przodków i kultury warto posługiwać się nim poprawnie by przebrnąć przez tę życiową łąkę i nie stać się jednym z osiołków obgryzającym trawkę zaledwie na jej obrzeżu lecz dumnie brnąć w jej bezbrzeżne połacie.
Zapiszcie sobie, że będzie to miało miejsce: 9 listopada w budynku Copernicus Center, a zgłoszenie należy wysłać na adres poczty elektronicznej: dyktandochicago [at] gmail [dot] com
A taki to był tekst dyktanda polonijnego rok temu:
“W wigilię Świętego Mikołaja [też: św. Mikołaja] siedząc w półśnie przy żarzącym się kominku, czterdziestodwuletni Mikołaj ujrzał dwukonny zaprzęg o kołach koloru ochry, ze szczerozłotą uprzężą, powożony przez jakąś istotę co najmniej z zagranicy, jeśli nie z zaświatów. Żuchwę miał uróżowaną, jakby ogorzałą, lecz czoło blade, jak u umrzyka. Na głowie sterczała mu szlafmyca, ale nie zwyczajna, lecz taka jak kapelusz muchomora – czerwonopomarańczowa. W rękach dzierżył mahoniową halabardę i krepdeszynowy wachlarz. „Czyżby to jakiś kosmita albo Marsjanin? – jął się zastanawiać czterdziestodwulatek – Bo na pewno nie Ziemianin. Ale komuż by się chciało przemierzać kilkutysiąckilometrowe dukty Wszechświata [też: wszechświata], by zajrzeć do jednego ze środkowoeuropejskich domostw, i po cóż, dalibóg, miałby on to robić!?”.
Wtem przybysz zgiął się wpół, po czym zaczął krzesać hołubce, hurkocząc ciżmami. Wykonał jakieś czary-mary i zamienił się w mikołaja w jasnoczerwonej czapce ze śnieżnobiałym pomponem. Zadzwonił dzwoneczkiem: dzyń, dzyń! [też: dzyń, dzyń] i rzucił autochtonowi czekoladowego mikołaja, po czym wrzasnął: „Obudź się, hultaju!”. „Aha, ach to tak! – oprzytomniał prawdziwy Mikołaj – to nie żaden nie-Ziemianin, lecz niechybnie wuj Genek przebrany za mikołaja. Po prostu w przedmikołajkowy wieczór wychynął skądsiś [też: skądciś], gdy półdrzemałem. Jakżeżby inaczej!”.
Tekst napisała dr hab. Katarzyna Kłosińska, Uniwersytet Warszawski