To koniec, kończy się czas marzeń, beztroskich wspomnień dzieciństwa. Za dotknięciem magicznej różdżki znika dymna zasłona. To koniec świata, który wciąż jeszcze pamiętają niektórzy z nas. Koniec nas samych o jakich staramy się opowiadać innym.
Z kilku powodów mój wtorkowy wpis będzie takim, jakim go teraz czytacie. Bo jestem człowiekiem zaniepokojonym, tak zwyczajnie, po ludzku, martwiącym się o sytuację środowisk LGBT w Polsce. Brak mi słów bym mógł to opisać bez emocji. Jak rozumieć: „Bo … jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku”?
Ciężką sytuację stolicy Libanu, gdzie wiele osób ma trudności z dostępem do opieki z powodu niepewności ekonomicznej nie tylko w czasie pandemii, pogłębił wybuch, któremu przyglądał się niemal cały świat. Wiele krajów nie zrobiło nic, by pomóc ludziom. Ludziom, którzy są tacy sami jak obywatele tych krajów. Gdzie się podziała empatia? Humanizm w odwrocie? Czy to nowa religia?
Kapelusznik rządzący Białorusią od 26 lat, nakazał swoim poddanym, by nie tylko wzięli udział w tzw. wyborach prezydenckich, ale także by oddali głos, by mógł po raz kolejny ogłosić swoje zwycięstwo. W XXI wieku na oczach świata opowiadana jest bajka o miłości narodu do partii. Opowieść trwa, a w tym samym czasie w Mińsku staranowano tłum protestujących, użyto gazu, granatów ogłuszających i w tym samym czasie część pracowników mundurowych odwróciła się od swego zwierzchnika. Czy wydarzenia na Białorusi mogą być pokłosiem tego co obserwowałem w USA? Czy wygaśnie pożądanie władzy ostatniego dyktatora Europy? Czy to koniec jego kadencji?
Czy można te uczucia opisać za pomocą muzyki?
O muzykach z zespołu The Doors pisałem kilkukrotnie. Najważniejszym wydaje się post, w którym udało mi się połączyć polskie korzenie jednego z nich z jego chicagowską historią dojrzewania oraz z przepiękną muzyką Karla Orffa. Wciąż możecie o tym przeczytać w tym miejscu: Carmina Burana.
Jim Morrison na moim blogu pojawił także wielokrotnie, a to za sprawą wstydliwego Klubu 27, a to przy okazji ciszy, Gdy milknie muzyka. Ten ostatni post będzie właśnie punktem odniesienia do dzisiejszych słów.
Są takie momenty gdy spada zasłona i wówczas wszystko widać jak na dłoni. Nie ma rozmazanych podziałów, są tylko bijący i bici. Widać dokładnie kto jest kim. Wówczas jasne się staje, że tak to tak, a nie to nie. Alicjo, pora się obudzić.
4 stycznia 1967 roku pojawił się na rynku debiutancki album zespołu The Doors zatytułowany po prostu The Doors. Na nim znalazła się długa, ezoteryczna pieśń żałobna „The End” (To koniec), która do dziś dnia pozostaje majstersztykiem w opisaniu emocjonalnego rollercoastera.
Utwór „The End” został opracowany przez zespół jeszcze w 1966 roku. Z kilkuminutowej wersji przerodził się w prawie 12 minutowy kawałek, który stał się później powodem zwolnienia muzyków z klubu „Whisky a Go Go”. Dopiero w połączeniu z obrazem, wizja ostatecznej zagłady staje się faktem. Na plan dalszy schodzi kompleks Edypa, pewne słowa zostają nieco rozmazane i na wielkim ekranie w 1979 roku, dzięki nieprzeciętnemu talentowi reżyserskiemu Francisa Forda Coppoli, widzowie przyglądając się morzu ognia w wietnamskiej dżungli mogą usłyszeć dźwięki tego epickiego arcydzieła.
Po wielu latach w jednym z udzielonych wywiadów, Ray Manzarek powie: „Usiąść wygodnie na widowni i usłyszeć ‘The End’ na początku Apocalypse Now , to absolutnie ekscytujące niepowtarzalne uczucie”.
Bardzo prawdopodobnym jest, że ten utwór Morrison słyszał jako ostatni. W nocy kiedy umarł odsłuchiwał stare albumy The Doors. Na gramofonie w jego mieszkaniu pozostała nie zdjęta płyta, płyta na której utwór był ostatnim na niej nacięciem.
Wersja „The End”, zamieszczona na pierwszej płycie, została skonstruowana z dwóch wcześniej nagranych wersji, jej zmontowanie zajęło 30 minut. Producent Paul Rotchild powiedział o tym wydarzeniu: „…jeden z najpiękniejszych momentów, jakie kiedykolwiek miałem w studiu nagraniowym”. Utwór został zarejestrowany przy wyłączonych światłach. Zapalona świeca stała jedynie przy Morrisonie.
Za każdym razem, gdy słucham „The End”, pojawiają się nowe skojarzenia, przypływają nowe emocje. Za każdym razem znaczą one dla mnie coś innego. Za każdym razem rozwiewają dymne zapory, obnażając ludzką naturę. To koniec, nie ma wstydu, jest zażenowanie.
Pandemia przyniosła całemu światu nieodwracalne zmiany. Wybuch w Bejrucie ukazał jak bardzo jesteśmy ograniczeni światopoglądowo by móc pomóc potrzebującym. Wybory na Białorusi stały się politycznym doświadczeniem pokazującym jasno do czego mogą doprowadzić rządzący w Polsce, na Węgrzech lub co może się stać gdy obecny prezydent USA zostanie wybrany ponownie. To jak traktuje się środowiska LGBT w Polsce jest papierkiem lakmusowym, za pomocą którego, można odczytać jak daleko kraj posunął się we wdrażaniu demokracji, swobód obywatelskich, tolerancji, które w najprostszy możliwy sposób prowadzą na drogę wolności. To doświadczenie Polska zdała, zdała na dwóję z wielkim wykrzyknikiem, została Białym Królikiem. Kończy się czas, zbliża się koniec każdego z nas, a przynajmniej takiego jakimi staramy się zapamiętać. Morrison często wspominał o bólu. Mówił o tym, że ludzie boją się śmierci zupełnie niepotrzebnie, że na końcu to śmierć przerywa niekończące się pasmo bólu i cierpienia w ten sposób stając się prawdziwym przyjacielem.
[…] na moment do roku 1967. W styczniu The Doors wydali swój pierwszy album o którym napisałem w To koniec, wojna w Wietnamie trwa w najlepsze, a 29 stycznia odbył się w San Francisco Mantra-Rock Dance. […]
[…] jak potoczą się dalsze losy obywateli Białorusi, podobnie jak wydarzyło się to z piosenką The End, którą tak emocjonalnie wyśpiewał Jim Morrison, a po jej wykonaniu zespół został zwolniony z […]