Dzisiejsza historia bierze swój początek w Chicago 1893 roku podczas trwającego forum Światowego Parlamentu Religii. Wystąpił na nim młody, zaledwie 30-letni hindus Swami Vivekananda. W dzisiejszym budynku Chicago Art Institute, po pierwszym wypowiedzianym zdaniu, otrzymał ponad dwuminutową owację na stojąco.
Vivekananda jako pierwszy zapoznał Zachód z duchowością hinduizmu. Wśród wielu wypowiedzianych podczas forum słów, te:
w każdej religii drzemie prawda, każda dusza ma charakter boski, cały świat jest wielką jednością
wzbudziły szacunek i zainicjowały zainteresowanie tym, co dziś zwykło nazywać się hinduizmem. Praktykował i zalecał innym karma-jogę, która polega na intensywnym byciu w świecie poprzez pracę i czynienie (tworzenie), by nastąpiło „wypalenie” przyczyn poprzednich uczynków, a ich skutki nie pojawiły się więcej. Polecał ćwiczyć bezinteresowność, wyrzeczenie się siebie i nie przywiązywanie do rezultatów czynów, owoców jakiekolwiek działania bowiem karma-joga to sztuka aktywnego życia.
Poprzedniego dnia wieczorem, gdy już dotarłem do hotelu, szybko i niezgrabnie ze zmęczenia, sprawdziłem czas wschodu słońca i wedle tych informacji nastawiłem alarm. Następnego dnia przy dźwiękach telefonicznego budzika zerwałem się na równe nogi, założyłem coś na siebie i nieomal wybiegłem z hotelu. Jak inni równym szeregiem, bez przewodnika, podążałem w kierunku plaży. Zasnute ołowiem chmury nie obiecywały żadnej rewelacji. Stanąłem obok setek podobnych do mnie pielgrzymów i turystów. Z nadzieją na lepsze światło wpatrywałem się w drżące i majaczące na wodzie zarysy wyjątkowej budowli. Kilka minut po godzinie siódmej rano zawyły syreny, po chwili zza skały zaczęło docierać do mnie więcej światła, stając się z każdą sekundą coraz intensywniejszym. W końcu wybuchło na niebie tarczą słońca. Spektakl narodzin trwał dokładnie jedną minutę.
Na plaży zbudowano kilka mniejszych i jedną większą świątynię, miejsca dokąd hindusi mogą wędrować. Celem tych pielgrzymek jest tirtha czyli uproszczając: bród, miejsce w którym styka się ze sobą świat boski ze światem ziemskim. Bród/tirtha to wyjątkowa przestrzeń zstąpienia bogów lub boskich awatarów na ziemię. Klasyczną tirthą jest np. brzeg rzeki z miejscem rytualnych kąpieli i kremacji zwłok. Tirthą może być cała rzeka, wyjątkowa góra, jezioro lub tak jak w Kanyakumari może nim być brzeg morza. Symbolika brodu nierozerwalnie związana jest ze znaczeniem pielgrzymki, drogi wewnętrznego rozwoju, która to jest podstawą i najważniejszą miarą hinduskiej religijności. W oczekiwaniu na święto, w trakcie podróży czas przeznaczony jest na skupienie i moment dotknięcia sacrum. Kiedy wreszcie pielgrzym przybywa do brodu tam spotyka nieskończone źródło miłości, współczucia, nauki i zrozumienia… tu styka się boskie i ziemskie. Potem następuje powrót do domu ale już z nowym ziarnem, jest to bowiem czas zasiewu, a potem zebrania plonów do następnej podróży, do następnego spotkania, do następnego święta.
Wolno spacerując obok murów świątyni dostrzegam wielu, jak nigdzie wcześniej, żebraków i pątników. Jest to miejsce zarówno magiczne jak i ważne w delikatnej materii wiary. Wokoło mnie stoły pełne wotów, sklepiki wypełnione mniej lub bardziej potrzebnymi przedmiotami, to trudny do nazwania koloryt czasu i miejsca, to bazar przeciwieństw. Zdaję sobie sprawę jak mało zostało czasu by dotrzeć do wszystkich ważnych i pięknych miejsc w Kanyakumari takich jak: Gandhi Memorial Mandapam, Tsunami Memorial Park czy Bhagavathy Amman Temple. Wracam do hotelu, przebieram się, wyruszam ponownie, jest tu jeszcze jedna rzecz do obejrzenia i zastanowienia.
Kolejka nie jest zbyt długa, a ludzie czysto ubrani, pachnący i życzliwi wskazują mi drogę na skróty. Za 169₹ kupuję bilet VIP i szybko, bezproblemowo przechodzę do łodzi kursującej kilkanaście razy dziennie z lądu stałego do Vivekananda Rock Memorial. Podzieleni zostaliśmy na dwie grupy: kobiecą i męską – obowiązek założenia kamizelek ratunkowych wykonywany jest przez wszystkich pasażerów szybko, sprawnie i bez narzekania. Ilość kamizelek przeznaczonych do założenia jest z góry określona i spełnia jednocześnie rolę naturalnego sposobu zliczania liczby pasażerów, jako limitu łodzi.
W końcu moje bose stopy dotykają litej skały, stałego lądu, kamienia otoczonego wodami Morza Lakkadiwskiego. W roku 1970 zakończono tu budowę Memoriału dedykowanego Swami Vivekanandzie temu samemu, który w Chicago powiedział „Siostry i bracia Ameryki!” i zmuszony był przez dwie minuty wysłuchiwać burzy oklasków. Idea upamiętnienia jego narodzin w tym miejscu narodziła się w styczniu 1962 roku, w rocznicę urodzin Swami. W rok później rozpoczęto przygotowania do budowy. Wiadomo było gdzie stanie memoriał, zaczęto przygotowania związane z badaniami geologicznymi skały. Grupa biednych rybaków, przede wszytkom chrześcijan, postanowiła wyrazić swoją dezaprobatę i umieściła na kamieniu krzyż widoczny z lądu protestując w ten sposób przed takim pomysłem uczczenia narodzin Swami Vivikandy. Sąd Najwyższy Indii spotkał się by rozstrzygnąć tę trudną sytuację, a po spotkaniu wydał rozporządzenie nakazujące usunięcie krzyża. Zanim to jednak nastąpiło, pod przykryciem nocy, potajemnie, rybacy zrobili to sami. Memoriał wyobraża siłę i zarazem jedność Indii płynącą z różności i przeciwieństw jako kraju i jako narodu mówiącego ponad 400 językami, kraju z 3 głównymi i przynajmniej 5 dodatkowymi religiami.
Kolejne 30 minut spędziłem medytując w specjalnie do tego zaprojektowanej i wybudowanej sali, złapałem drugi oddech, odpocząłem. Wyszedłem na zewnątrz inaczej już patrząc na otaczających mnie turystów, pielgrzymów, zwiedzających – ludzi. Podniosłem twarz ku niebu by poczuć jak w policzki uderzają krople deszczu, wody obmywającej nasze ciała, niezmiennie tej samej od tysięcy lat…
Wracam na ląd, szybkim truchtem udaję się do hotelu, po drodze mijam plakat na którym szczerzą się do mnie znajome trzy „mordeczki zdradzieckie”, chyba po raz ostatni. Mały posiłek i za chwilę dalsza droga, która tym razem poprowadzi do miasteczka Suchindram, ze względu na Świątynię Thanumalayan, ważnego punktu na pielgrzymim szlaku. To tu po raz pierwszy tak naprawdę udaje mi się wejść do środka i na własne oczy zobaczyć to o czym czytałem lub słyszałem wcześniej.
Wejście do XVII-wiecznej świątyni widoczne jest już z bardzo daleka, wieża wejściowa majestatycznie wznosi się na wysokość ponad 40 metrów. Strona frontowa gopuram pokryta jest posągami i rzeźbami związanymi z hinduską mitologią, a samo wejście ma około 8 metrów wysokości i wyposażone jest w przepięknie rzeźbione drzwi drewniane, a tuż po lewej stronie wejścia znajduje się małe stoisko gdzie pozostawia się obuwie. Do przybytku prowadzi tylko jeden główny korytarz biegnący wzdłuż zewnętrznej ściany świątyni z wieloma kapliczkami i mandapamami, których tu nie sposób zliczyć. Wewnątrz znajduje się około 30 mniejszych świątyń dedykowanym różnym bóstwom, duży Lingam w sanktuarium, idol Wisznu w jednym z przyległych pomieszczeń, a tuż przy wyjściu znajduje się olbrzymia sylwetka Hanumana, reprezentują one prawie wszystkie bóstwa hinduistycznego panteonu. Moją uwagę przykuły napisy w trzech językach wykute na wielkim kawałku skały, opisujące rytuały związane ze świętami przynależnymi temu miejscu.
W Świątyni Thanumalayan odbywają się dwa ważne dla wyznawców hindu coroczne święta jednym z nich jest Markazhi na przełomie grudnia i stycznia, a drugi to Chiththirai kwiecień/maj, oprowadzający mnich pokazał na swych ramionach guzy czy też narośla powstałe od noszenia przez lata ciężkich lektyk z bóstwami. W świątyni znajduje się coś jeszcze niezwykle trudnego do wytłumaczenia, jak mogło to powstać setki lat temu? Znajdują się tu cztery duże kamienne filary z których każdy tworzony jest przez grupę mniejszych filarów wyrzeźbionych z jednego kamienia. Dwa z tych dużych filarów mają 33 mniejsze filary, a pozostałe dwa po 25. To są wyjątkowe filary muzyczne. Każdy z tych mniejszych filarów, gdy jest delikatnie dotykany, wytwarza inny dźwięk!
Pora ruszać, to długi dzień, wypełniony odwiedzinami w niesamowitych miejscach. W drodze do Ambasamudram jeszcze krótki postój w Palayankottai po którym na zawsze w mojej pamięci pozostaną parasolki tworzące dach restauracji, sycący posiłek zakończony wypiciem aromatycznej kawy, a potem droga wśród małych straganów rozłożonych wzdłuż jezdni, szum wiatru za oknami.
Tirunelveli jest jednym z najważniejszych miast w południowych Indiach w stanie Tamil Nadu. Jest miastem antycznym założonym na 1000 lat p.n.e. wybudowano tu wiele znakomitych świątyń i miejsc kultu. Docieram do jednej z nich Nellaiappar, wybudowanej w VII-wieku, niestety z braku czasu, który wyjątkowo szybko mija, nie wchodzę do wewnątrz a udaję się na spacer dookoła świątyni. Na ulicach wyraźnie da się odczuć wzmożony ruch związany ze zbliżającym się świętem Diwali, więcej ludzi, więcej policji, więcej straganów. Zachwyca mnie różnokolorowość tkanin i wystawionych na stołach specjałów, których nazwy i przeznaczenie pozostaną dla mnie do dziś tajemnicą.
Szybka, w miarę możliwości, jazda do centrum i zakup tutejszego specjału: chałwy. Na południu Indii, w stanie Tamil Nadu chałwa znana jest jako halwa lub alva. Tirunelveli słynie z wyjątkowej i egzotycznej haluvy, często nazywanej chałwą z Tirunelveli. Alva ta wytwarzana jest w większości z pszenicy. Można ją tu zakupić nie tylko w sklepach, ale także na małych bazarach. Występuje w różnych smakach, takich jak: banan, ghee, orzechy kokosowe, nerkowce, daktyle, delikatne kokosy, ananasy, jackfruit. Popularna jest tu też karutha haluva – czarna chałwa z ryżu.
Pora ruszać… Na koniec dnia przystanek w Ambasamudram. Wyboru nie ma tu większego. Szeroka droga, niemalże na dwie równe części, przecina małą miejscowość, brak napisów w języku angielskim, solidny budynek, parking. Zanim zaszło słońce w oddali dostrzegam górskie szczyty, trochę bliżej palmy, a dookoła ryżowe pola. Kładę się spać z twardym postanowieniem porannej pobudki by odnaleźć miejsce ze świeżą kawą. Czy mi się udało? Za tydzień droga do Madurai, wodospady i słoń.
Każda dusza jest potencjalnie boska. Celem jej, jest zamanifestowanie tej Boskości poprzez kontrolowanie natury, zewnętrznej i wewnętrznej. Zatem czyńcie to poprzez pracę, kult (wiarę), albo mentalną dyscyplinę, albo filozofię – przez jedno, albo przez drugie, lub też przez wszystkie te elementy – bądźcie wolni. To jest właśnie cała religia. Doktryny, dogmaty, rytuały, książki, świątynie czy formy są jedynie drobnymi dodatkami.
Swami Vivekananda