Drugiego dnia podróży padał deszcz, tak zwyczajnie i nieprzerwanie. Szarość na kilka godzin wykreśliła ze słownika słońce. Mówi się, że pogoda jest nieprzewidywalna, a to Indie są nieprzewidywalne. W drodze na rozlewiska Kerali wszystko uległo zmianie o 180 stopni, pogoda i polityczne orientacje tego malowniczego zakątka.
Po przyjeździe do Alappuzhy nocleg nie różnił się zbytnio od tego w Cochin z tą jednak różnicą, że zasnąłem znacznie szybciej. Nie mogłem długo spać. Sen był przerywany, w końcu się zbudziłem. Była 5:30 nad ranem. Chwyciłem za aparat i wyszedłem na ulicę. Z wieży minaretu dochodził śpiew muezina nawołującego wiernych do porannej modlitwy. Tak budził się nowy dzień.
W Indiach trwa ulepszanie słów, zmiana nazw, poprawienie i przywracanie znaczeń, to takie “wstawanie z kolan”. Na południowym wybrzeżu stanu Kerala przy Morzu Arabskim, położone jest miasto Alleppey lub Alappuzha, a może Alleppi. Po III rozbiorze Polski granica zachodnia Rosji, została uznana przez lorda Georga Curzona za linię demarkacyjną rozgraniczenia terytorialnego pomiędzy Polską a Rosją. Jest to w przybliżeniu dzisiejsza wschodnia granica Polski na odcinku od granicy polsko-litewskiej do miejsca, gdzie linia granicy polsko-ukraińskiej odchodzi od rzeki Bug. Od nazwiska angielskiego polityka partii konserwatywnej linia podziału została nazwana „linią Curzona”. To także on, podczas wizyty w Indiach nazwał Alleppey – Wenecją Wschodu. Miasto ma bardzo starą historię, założone zostało najprawdopodobniej jeszcze przed narodzinami Chrystusa, bowiem w tym czasie kwitł tu już handel z Grekami i Rzymianami. Tu mówi się językiem Malayalam brzmiącym tak samo melodyjnie jak jego nazwa.
Jedną z największych atrakcji Alleppey jest spływ wodami rozlewisk Kerali, które ciągną się przez całe Wybrzeże Malabarskie, równolegle do Morza Arabskiego, na południowej stronie Indii.
W mieście aż roi się od tzw. biur podróży oferujących parom pakiety turystyczne w skład których wchodzi przejażdżka wodami rozlewisk trwającą całą noc! Dzięki pomocy kierowcy, mówiącego tutejszym językiem, po krótkiej rozmowie z ulicznymi sprzedawcami, dwóch nastolatków zgodziło się wypożyczyć swoją łódź na 4 godziny. Z telefonu podłączonego do małego wzmacniacza grali tutejsze przeboje uśmiechając się przy tym szeroko. Poprosiłem o muzykę z filmu Bahubali. Miło zdziwiony chłopak zapytał raz jeszcze: Bahubali? Odpowiedziałem mu skinieniem głowy i za chwilę z nisko podczepionych do dachu łodzi głośników spłynęły na mnie dźwięki ścieżki dźwiękowej jednego z najdroższych filmów w kinematografii Indii.
Wypatruję ptaków i najdrobniejszych prostych tematów lub nieskomplikowanych obrazów, które mogę zrozumieć, a przede wszystkim będą przewidywalne. Jestem przygnieciony tym co mnie otacza. Wiele dzieje się dookoła: łodzie, ludzie, tropikalna roślinność, zwykła codzienność. Wzdłuż wodnych szlaków obserwuje domy i ich rodziny. Widzę kąpiących się, a tuż obok mycie kuchennych naczyń. Wśród rozwieszonych sieci rybackich dostrzegam młodych chłopców grających w piłkę. Życie jakiego sobie nie wyobrażałem, a przecież rozlewiska Kerali tętnią życiem! Mosty, motocykle, rowery, kościoły, szpitale i małe restauracje z oswojonymi ptakami pełniącymi rolę przynęty na turystów w podróży po rozlewiskach Kerali, dlatego bez kłopotu dałem się namówić na krótki postój. W tych małych lokalach można zjeść, wypić kawę lub wodę kokosową prosto ze świeżego owocu.
Dostrzegam przystanek, miejsce gdzie zatrzymują się wodne taksówki czasem nawet pokaźnych rozmiarów, gdzieniegdzie upstrzone ciemnym kolorem rdzewiejącego złota, metalowe konstrukcje majestatycznie kołyszące się na wodzie. To niezwykle barwna i jedyna tu forma transportu po liczących setki kilometrów rozlewiskach.
Jest taka jedna moja fotografia z Kuby, wykonałem ją w samo południe na jednej z wąskich ulic Hawany. Pewien mężczyzna podszedł do mnie, zdecydowanym ruchem zdarł lekko przykrywającą jego pierś bluzę z pagonami. Na głowie miał popularna czapkę z logo Adidasa. Na nagim torsie, na jego piersi, zauważyłem tatuaż. Chyba najbardziej znana sylwetka Comandante Che, to ta ze zdjęcia Kordy. Czy możliwym jest ujrzeć komendanta w Indiach? Wzdłuż brzegu dostrzegłem też coś w rodzaju małych pomników udekorowanych czerwonymi flagami z charakterystycznym symbolem sierpa i młota. To znak rozpoznawczy trzech najważniejszych politycznych ugrupowań w Indiach. Jednym z nich jest Democratic Youth Federation of India założona w 1980 roku organizacja, skupiająca przede wszystkim ludzi młodych. Na betonowym przystanku ledwo wynurzającym się z wody, z palmami w tle, stała ubrana na żółto kobieta. Nad nią powiewała flaga z wielką czerwoną gwiazdą na białym tle i pierwszymi literami DYFI. Obok niej wyeksponowano plakat zachęcający młodych do jedności w organizacji, a na nim, na czerwonym tle, ta sama dobrze znana sylwetka ze zdjęcia Kordy – Comandante Che Guevara. Jak echo powróciły wspomnienia z Kuby, z Polski…
Latarnia morska usytuowana w Alappuzha została wybudowana w 1862 roku. Od roku 2007 dostępna jest turystom, którzy mogą wejść do środka budynku i małego muzeum usytuowanego tuż przy samej latarni. Dziś za jedyne dziesięć rupii mieszkańcy Indii lub za sto obcokrajowcy, krok za krokiem mogą pokonać kilkaset krętych schodów, stanąć na jej szczycie i rozejrzeć się dookoła. Każdego dnia warto przekonać się, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów! To są te chwile dla których warto żyć, prawda?
To nie jest może najważniejsza latarnia, ale… to jest pierwsza, która została wybudowana na wybrzeżu Morza Arabskiego w Indiach. To tu spotkałem dziewczęta klas V i VI szkoły podstawowej, dziewczęta uśmiechnięte i zadowolone z tego, że całe życie, na które tak oczekują, wciąż jest przed nimi. Trzeba kończyć zwiedzanie, zejść po krętych schodach i przygotować się do podróży na majestatyczne klify Varkalli, zatrzymać się na moment w Thiruvananthapuram – stolicy Kerali, zjeść coś w Chirayinkil, kupić wodę tuż przy niewielkiej świątyni i do tego przyzwyczaić się do pogody, ale o tym w następnym poście.