Indie od wieków przyciągały i przyciągają tysiące ludzi, urzekając ich swoją niepowtarzalną różnorodnością i głębią. Każda z odwiedzających osób odkrywa to państwo w sposób wyjątkowy, układając z rozrzuconych fragmentów własną mozaikę wrażeń i wspomnień. Pracowicie składają te elementy, by stworzyć obraz Indii, który najlepiej przemawia do ich serc i oddaje piękno oraz magię tego fascynującego kraju. Czasem zdarza się też, że Indie milczą, nie uczestniczą w tej rozmowie.
Kiedy życie wydaje się być wirem obowiązków i emocji, to jak w nim odnaleźć chwilę spokoju? Wielu z nas instynktownie reaguje na stres, wycofując się, w większości obwiniając innych lub po prostu poddaje się, dalej spiesząc się z zadaniami i stara się je wykonać jedno po drugim. Takie zachowanie wzmacnia wewnętrzny sztorm. Może podobnie jest z poznawaniem innego, tak odmiennego kraju. Czasem potrzebny jest po prostu odpoczynek, chwila, jeden moment, który zaprowadzi nas do odległych miejsc, a przy okazji przyniesie ze sobą odpoczynek.
Po odwiedzinach w Taj Nature Walk, małym akcencie przyrodniczym, uroczym zakątku z cudownym widokiem na Taj, usytuowanym tuż przy drodze prowadzącej do Wschodniej Bramy Wejściowej, czas było wyruszyć. Zostawiłem niepotrzebny bagaż u Anila, a to, co w głowie układało się od miesięcy, zaczynało właśnie żyć własnym życiem, buzując i falując gorącą falą emocji. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kogo spotkam ani gdzie. Można planować, układać swe scenariusze gotowe na wszystkie okazje, ale i tak nie uda nam się prześcignąć życia w swojej cudownej złożoności i ogromnej nieprzewidywalności.
W tym roku postawiłem sobie ambitny cel – odwiedzić miejsca, które od dawna mnie fascynowały. Jednym z nich było to, o którym już w 2017 roku napisałem, że marzę, by je zobaczyć na własne oczy. W planach znalazły się również miejsca, które, by w pełni zrozumieć, wymagają przeniesienia się myślami w zupełnie inny czas, przestrzeń i okoliczności – tak różne od tych, które znamy na co dzień.
W Indiach świątynie poświęcone Ramie nie są tak liczne ani tak okazałe, jak te dedykowane Shivie czy Krishnie. Jednak spośród istniejących można wskazać dwie naprawdę wyjątkowe, każdą z zupełnie innego powodu. Pierwsza, świątynia w Ayodhya, miejscu narodzin Ramy, zyskała rozgłos za sprawą kontrowersji związanych z jej lokalizacją. Druga, do której dotarłem w Orchha, to jedyne miejsce, gdzie Rama wciąż symbolicznie „mieszka” w pałacu jako król.
Historia świątyni w Ayodhya sięga XVI wieku kiedy to na tym terenie powstał meczet Babri, był rok 1528. Problem zaczął się wtedy, gdy wyznawcy hinduizmu zaczęli twierdzić, że w tym miejscu stała kiedyś ich świątynia. Spory z różnym nasilenie trwały długi czas, a nasiliły się w XIX wieku i ponownie w 1949 roku, kiedy umieszczono w meczecie posąg Ramy. Na przecięcie gordyjskiego węzła – w najgorszy możliwy sposób – zdecydowały się na początku lat 90. środowiska prawicowe. Jeden z ówczesnych liderów rządzącej dziś w Indiach Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) rozpoczął ogólnokrajową kampanię na rzecz budowy nowej świątyni. I w ten sposób w roku 1992 hinduscy ekstremiści zburzyli meczet, co doprowadziło do zamieszek i przemocy, sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. W roku 2019 sąd przyznał ten teren Hindusom, i trzeba pamiętać, że premierem był już wówczas Narendra Modi (BJP).
Przejęcie terenu przez państwo nieco uspokoiło sytuację, lecz nie rozwiązało problemu. By sprawę „wyjaśnić”, zaangażowano Archeologiczną Służbę Indii. ASI rozpoczęło prace wykopaliskowe pod spornym terenem. Stwierdzono tam pozostałości hinduskiej świątyni z X wieku, jednak wiele szczegółów raportu archeologicznego zostało zakwestionowanych przez zainteresowane strony i niezależnych ekspertów. Teren podzielono na trzy części, krótko mówiąc ziemię przekazano muzułmanom, wyznawcom hinduizmu i samemu bóstwu. Z tym, że w 2019 cały teren przekazano… bóstwu. Wreszcie, w styczniu 2024 roku podczas wielkiej ceremonii otwarto świątynię Ramy w Ayodhyi, a premier Narendra Modi (BJP) osobiście uczestniczył w ceremonii ożywienia wizerunku. I tu muszę napisać, że nie miałem zamiaru tam podróżować, wybrałem tę drugą lokację.
Są przecież jeszcze inne miejsca na świecie, gdzie kraj cały powierzono bóstwu, a wolę jego reprezentują przedstawiciele większości religijnej.
Legenda o Ramie, która w tym roku doprowadziła mnie do Orchhy, opowiada niezwykłą historię bóstwa. XVI-wieczna Orchha to jedyne miejsce w Indiach, poza Ayodhyą, gdzie Rama czczony jest nie tylko jako bóg, ale także jako król miasta. Jak do tego doszło? Historia sięga czasów króla Madhukara Szacha, gorliwego wyznawcy Krishny, i jego żony, królowej Kunwar Ganesh, która całym sercem, oddana była tylko Ramie. Ta różnica w duchowych przekonaniach wkrótce stała się punktem wyjścia do wydarzeń, które odmieniły losy Orchhy i wpisały ją na mapę indyjskich miejsc o wyjątkowym znaczeniu religijnym. Któregoś dnia, król zmęczony religijnymi sporami, postawił małżonce takie oto wyzwanie: jeśli Rama rzeczywiście istnieje, to niech królowa sprowadzi go osobiście do Orchhy. Ta wyruszyła niezwłocznie do Ayodhy, gdzie przez 21 dni zanosiła modlitwy do Ramy, poddając się surowej pokucie. Jej oddanie zostało w końcu nagrodzone – Rama ukazał się jej jako dziecko i zgodził powrócić z nią do Orchhy, stawiając jednak trzy warunki. Po pierwsze, miał być jedynym królem Orchhy, a żaden inny władca nie mógłby dzielić z nim tego tytułu. Po drugie, miejsce, w którym zostanie umieszczony, miało stać się jego stałą siedzibą i nie mógłby być stamtąd przeniesiony. Po trzecie, miał wyruszyć w niedalekiej przyszłości, towarzysząc jedynie grupie mnichów. Królowa, pełna wiary, przyjęła te warunki. I tak oto Rama, w formie posągu, został sprowadzony do Orchhy, gdzie od tamtej chwili pozostaje jedynym i wiecznym królem miasta!
Do dziś Rama pozostaje uznawany za jedynego prawowitego króla Orchhy. Każdego dnia w świątyni Ram Raja oddawany jest mu hołd przez straż honorową miejscowej policji, by w ten sposób podkreślić jego królewski status. Co więcej, podczas wizyt w Orchha, żaden VIP, minister czy urzędnik nie odważa się zachowywać jak władca, co stanowi wyraz szacunku dla boskiego monarchy. To niezwykłe podejście sprawia, że Orchha jest miejscem wyjątkowym dla wszystkich wyznawców Ramy. Historia, której korzenie sięgają Ramayany, wciąż żyje tutaj pełnią barw – nic z tej opowieści nie wyblakło, a każdy jej fragment pozostaje tak intensywny i żywy jak przed wiekami.
Zanim dojechałem do Orchha zapadł zmrok. Spędziłem dobrych kilka godzin w aucie, obserwując jak pusta droga szybkiego ruchu, powoli zaciska się niczym schorowane gardło, tuż po wypadku ciężarowego auta, teraz blokującego jeden z pasów ruchu. Zmęczony i nieco uwięziony z radością obserwowałem, jak kierowca staje na wysokości zadania by bezpiecznie i w miarę szybko przejechać samochodowy zator, korzystając z tylko jemu znanych sztuczek, wąskiego pobocza drogi i swoistego języka klaksonu. Po przyjeździe był tylko czas na spóźnioną kolację, hotel i odpoczynek. Bardzo pomogła mi w tym tylko co poznana rodzina nowego znajomego – Anurag’a, chłopaka, który współpracuje z grupą podróżniczą „Pakuj plecak”. Takich znajomości, kontaktów i dobroci serca życzę każdemu, kto trafia do Indii.
Orchha to niewielkie miasto w stanie Madhya Pradesh, założone przez Rudrę Pratapa Singha, który w latach 1501–1531 był jego królem i zainicjował budowę Fortu Orchha. Miasto malowniczo rozciąga się nad brzegiem rzeki Betwa, i to właśnie tam skierowałem swoje kroki o poranku drugiego dnia mojego pobytu.
Psychologia, w większości postrzegana jako uniwersalna nauka o ludzkim zachowaniu, zbyt często opiera się na wzorcach kulturowych związanych jedynie z Zachodem. Czy można opisać świat i jego mieszkańców, bazując tylko na tak wąskich podstawach? W Indiach, kraju pełnym kontrastów, gdzie różnorodność kulturowa i społeczna jest niemalże nieograniczona, ludzkie zachowania wymykają się prostym schematom. Czy jedna teoria wyjaśni postępowanie kobiety z Radżastanu, naukowca z Bengaluru czy sprzedawcy przypraw z Kerali? Czy da się ich wszystkich umieścić w jednym worku?
Takie pytania nie są jedynie domeną akademickich dyskusji, dotyczą one także codziennego postrzegania innych ludzi. Zbyt często wielu z nas patrzy na świat przez pryzmat własnej wiary i tradycji, nie dostrzega głębi oraz wyjątkowości doświadczeń tych, którzy wychowali się w zupełnie odmiennych realiach. To znacznie ogranicza szansę nawiązania prawdziwego dialogu międzykulturowego.
Czyż nie podobnie bywa z planowaniem i marzeniami? Niezależnie od tego, jak szczegółowo próbujemy poukładać swoje życie, zawsze może przydarzyć się coś niezwykłego, co całkowicie zmieni jeden szary dzień w wybuch ekspresji barw i dźwięków.
Co wydarzyło się w Orchha
Jej ojciec, legendarny Ravi Shankar, w 1967 roku występował podczas Monterey International Pop Festival, gdzie na widowni siedzieli Jimi Hendrix, Janis Joplin, członkowie The Mamas & the Papas, Richie Havens, a nawet Otis Redding. Dwa lata później, podczas słynnych trzech dni pokoju i miłości w Woodstock, zagrał w strugach deszczu, stając się symbolem spotkania Wschodu i Zachodu. Jego przyjaźń z Georgem Harrisonem zmieniła na zawsze historię muzyki. Córki odziedziczyły nie tylko talent, ale i duszę artystyczną. Norah Jones, wybitna wokalistka, wydała w tym roku album „Visions”, a Anoushka Shankar „Anoushka Shankar Chapter II: How Dark It Is Before Dawn”. Mistrzyni sitaru, kilka razy koncertowała też w Chicago, za każdym razem oczarowując publiczność. Byłem na tych koncertach, robiłem zdjęcia i cieszyłem się chwilami bliskości z jej sztuką. Podczas jednego z występów w Chicago Symphony Orchestra udało mi się nawet zamienić z nią kilka słów – ot takie uśmiechy, krótkie pozdrowienia, lecz to spotkanie na długo zapadło mi w pamięć. Tym bardziej nie mogłem się spodziewać, że nasze drogi ponownie się skrzyżują – tym razem w sercu Indii.
W Orchha poranek zaczął się jak każdy inny: pranie i zwykła toaleta. Spacerując nad rzeką, zauważyłem ekipę filmową przygotowującą plan zdjęciowy. Na pytanie, co kręcą, odpowiedziano mi, że pracują nad materiałem promującym turystykę stanu Madhya Pradesh. Nie zastanawiając się długo, ruszyłem w dalszą drogę, odwiedzając Royal Chhatris, Ram Raja Temple i Lakshmi Temple. Na zakończenie wędrówki dotarłem do Orchha Fort. Monumentalne łuki i cieniste wnętrza były idealnym miejscem, by odpocząć od upału. Ku mojemu zaskoczeniu, ponownie spotkałem tę samą ekipę filmową.
Nagle poproszono zwiedzających, by opuścili plac i schowali się pod arkadami. Na środku dziedzińca pojawiła się kobieta, a w tle rozbrzmiała muzyka. W powietrzu unosił się dron, nagrywając każdy jej ruch. Wtedy ją zobaczyłem. Na kamiennej ławce, promieniejąc spokojem i gracją, siedziała sama Anoushka Shankar. Patrzyłem przez obiektyw aparatu, z niedowierzaniem rejestrując tę chwilę.
Kiedy przerwano na moment nagranie, a makijażystka podeszła poprawić makijaż, nie mogłem dłużej czekać ani jednej sekundy. Zbliżyłem się, przedstawiłem i powiedziałem, skąd jestem. Ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnęła się, wskazała na mnie palcem i powiedziała: „Pamiętam Cię.” W tym momencie wszystko inne przestało mieć znaczenie. Spotkałem Anoushkę w Orchha, rozmawiałem z nią i zrozumiałem coś istotnego.
Czasami mamy marzenia i pieczołowicie układane plany, lecz życie potrafi nas zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. To, co nieoczekiwane, ma w sobie niezwykłą moc – wykracza poza granice naszej wyobraźni i ukazuje piękno życia w jego pełnej złożoności. To właśnie takie momenty, te spontaniczne i pełne magii, nadają naszemu życiu prawdziwego sensu. Są jak niespodziewany dar, przypominają, że życie nie zawsze układa się według naszych planów, że nie poddaje się regułom i schematom, które sami sobie narzucamy.
Warto czasem porzucić utarte ścieżki i otworzyć się na to, co nieprzewidywalne – zarówno w ludziach, jak i w zdarzeniach, które nas spotykają. Często właśnie wtedy, gdy przestajemy kontrolować wszystko dookoła, gdy odpuszczamy sobie, możemy dostrzec coś prawdziwie wyjątkowego – coś, co zaskoczy nas swoją prostotą, głębią lub ukrytym pięknem. Może to być przypadkowe spotkanie, inspirująca rozmowa lub drobny gest, który przypomni nam, jak wiele możliwości tkwi w otaczającym nas świecie.
Życie w swojej nieprzewidywalności ma niezwykłą zdolność do odsłaniania przed nami historii, które są piękniejsze, niż moglibyśmy sami wymyślić. Dlatego warto czasem zrezygnować z utartych ścieżek, by ustąpić miejsca temu, co niezwykłe. Bo w końcu to samo życie pisze najpiękniejsze historie, lecz tylko tam, gdzie nie próbujemy ich kontrolować i pozwalamy, by same się wydarzyły.