Na wodzie unoszą się drobne przedmioty, fale popychają je w różnych kierunkach. W domowych opowieściach, niektórych baśniach i legendach, a nawet filmach, woda przedstawiana jest jako rzeka, a ta symbolizuje życie. Płynie, zdawałoby się, bez końca, w jednym kierunku, nie zawraca i nie zwalnia. Trwa.
Te przedmioty unoszące się na powierzchni wody, po pewnym czasie stają się nieposłuszne, gromadzą i zbliżają się do siebie, by w końcu stać się barierą nie do pokonania, choć pod nimi wciąż przepływa woda. Marzenia bowiem mają to do siebie, że przychodzą w najmniej oczekiwanych momentach życia.
Po raz kolejny, choć zaszczepiony trzykrotnie i do tego rekonwalescent, zakażony koronawirusem prezydent bezobjawowy uzmysławia mi, że tzw. gen narodowego nieposłuszeństwa istnieje i ma się dobrze — władza. Znikające z bazy danych informacje osobowe prezesa narodowej telewizji, zdają się potwierdzać istnienie „deep state” to jest tajnej sieci powiązań podmiotów rządowych i bankowych oraz przemysłu wysokiego szczebla, które działają jako prawdziwy, choć ukryty rząd, sprawujący władzę w ramach legalnie wybranego — chciwość. Przewidział to były prezydent twardszej (w obrębie czaszkowym) części diaspory polskiej w USA.
Mam takie muzyczne skojarzenie. Kilka dni temu 32 uchodźców, próbowało przekroczyć granicę z Polską od strony Białorusi. Wielu z nich siłowo forsowało zasieki, kilku z nich rzekę Świsłocz przepłynęło. Czterech, którymi byli obywatele Indii, rzekę przeszło pieszo! A działo się to wszystko w rejonie Michałowa, oddalonego zaledwie o sto parę kilometrów od Drozdowa.
Początkowo, te 110 km wydało mi się dystansem nie do pokonania, lecz gdy porównałem odległość, jaką musieli przebyć z Indii do Polski, a wynosi ona w dużym przybliżeniu, w linii prostej aż 6056 km utwierdziłem się w przekonaniu, że to nic niezwykłego. Czy można wyruszyć w taką podróż, gdy się czegoś bardzo pragnie? Można i to jak najbardziej! Kolejną zagadką wydał mi się sposób, w jaki pokonali rzekę Świsłocz, lecz… przecież oni na drugą stronę przedostali się pieszo, a to otworzyło mi wiele dróg do interpretacji tego wydarzenia. Zapytacie, a co to ma wspólnego z muzyką? Pozwólcie, że zacznę raz jeszcze…
Swami Vivekananda był indyjskim działaczem społecznym i politycznym, reformatorem religijnym, myślicielem i przywódcą duchowym. 11 września 1893 roku wystąpił na forum Światowego Parlamentu Religii w Chicago, o czym mogą pamiętać moi uważni czytelnicy z wpisu zatytułowanego: Vivekananda / Kanyakumari do Tirunelveli. To wystąpienie przyniosło mu międzynarodową sławę i zapoczątkowało czteroletnią serię wykładów i odczytów głoszonych w Stanach Zjednoczonych i Europie. Po powrocie do Indii, Vivekananda założył Ramakrishna Order, organizację monastyczną opierającą się na wierze w jednego boga, a niedługo potem Ramakrishna Mission — organizację dobroczynną, funkcjonującą w oparciu o ideały karma jogi (karmayoga), koncentrującą się na realizacji programów edukacyjnych oraz prozdrowotnych.
Wizja Vivakanandy stała się źródłem autorskiej interpretacji jogi opracowanej przez Wincentego Lutosławskiego, a wydanej w Krakowie w 1909 roku. W roku 1923 ukazała się w języku polskim kolejna praca Vivakanandy, zatytułowana „Karma-Joga: filozofia pracy i obowiązku”. Teraz najważniejsze, Wincenty Lutosławski znany filozof, pisarz, publicysta i wykładowca na uniwersytetach m.in. w Krakowie, Wilnie, Lwowie, Londynie, Genewie, Lozannie, Paryżu, a do tego zaangażowany działacz społeczny i organizator kół edukacyjno-wychowawczych w prostej linii był stryjem Witolda Lutosławskiego! Tego samego Witolda, którego ojciec Józef zaangażował się tak w polityczne sprawy endecji, że synowi dał na drugie imię Roman, w ten sposób podkreślając szacunek, jakim obdarzył Romana Dmowskiego. Może to właśnie z tego powodu, obaj Lutosławscy Wincenty i Witold najprawdopodobniej nigdy ze sobą się nie spotkali? A może dlatego nie mieli ze sobą kontaktu, że Wincenty w roku 1897 w Anglii przeprowadził wywiad z Josephem Conradem. Jego relacja z tego spotkania, opublikowana na łamach tygodnika „Kraj” w Petersburgu, i wynikające z niej późniejsze kontrowersje dotyczące Elizy Orzeszkowej, wywołały u Józefa Konrada Korzeniowskiego duże zaniepokojenie, że od tego momentu zamieszkała w nim trwała nienawiść do Orzeszkowej, która oskarżyła go o opuszczenie rodzinnej Polski. Conrad stanowczo odmówił przeczytania jej powieści.
Fakty te zasugerowały mi, że być może czterech obywateli Indii, którzy w ten dziwaczny sposób przekroczyli rzekę, było joginami i praktycznymi wyznawcami monoteistycznej idei Vivakanandy? Że może zmierzali do dworu w Drozdowie, dzisiejszego Muzeum Przyrody? Tam bowiem mieszkał brat Wincentego, Stanisław Lutosławski założyciel średniej Szkoły Handlowej i Syndykatu Rolniczego w Łomży, długoletni szef Łomżyńskiego Oddziału Banku Ziemian i Łomżyńskiego Oddziału Związku Ziemian. Że może podążali tą drogą, by oddać honory nieżyjącemu polskiemu kompozytorowi, którego nazwisko zapewne pomylili z jego stryjem? A może jednym z powodów było to, że Stanisław obdarzony praktycznym zmysłem gospodarczym zorganizował w Drozdowie ochronkę dla dzieci i przyczynił się do budowy tamtejszej szkoły? Że jemu, podobnie jak bratu, karma joga kojarzyła się z wytężoną pracą i oddaniem idei? Dziś nie znajdziemy odpowiedzi na żadne z postawionych przeze mnie pytań. Lutosławscy zabrali swoje tajemnice do grobu, a nielegalni imigranci zostali odwiezieni przez odpowiednie służby mundurowe najprawdopodobniej w kierunku przeciwnym do swojej marszruty.
Wspomniałem o tym wydarzeniu nie z powodu fantastycznych utworów napisanych przez Witolda Lutosławskiego, który jak nikt inny przed nim potrafił wyczarować z orkiestry ferie barw i tonalnych półcieni, ani dlatego, że jako jedyny reprezentował środowisko muzyczne w Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie i opowiedział się po stronie „Solidarności”. Nie napisałem tego z powodu Wincentego Lutosławskiego, który w jednej ze swoich prac napisał: „Przepowiedziałem Polsce wolność i nie spadł na mnie żaden grom z nieba…”. Łatwo w moim tekście doszukać się i tego, że nie został napisany z powodu Stanisława Lutosławskiego i dziś często zapominanych, wykonywanych przez niego różnorodnych prac społecznych. Napisałem o tym, ponieważ moim zdaniem, wiedza o różnych nurtach filozoficznych i religiach, także o tej dominującej w kraju, wśród wielu jest naprawdę niewielka. Napisałem o tym dlatego, że poszukiwanie, zadawanie pytań i zestawianie ze sobą niewygodnych faktów, jest częścią procesu poznania, jest nauką. Jest sprawdzaniem i odrzucaniem nieprawdy. Jest szukaniem nowych rozwiązań i odpowiedzi. Religia daje człowiekowi gotowe rozwiązania i odpowiedzi, człowiek nie musi myśleć. Mam nadzieję, że czytelnicy tego bloga należą do tej drugiej grupy, że wciąż dostarczam im zachęty, by rozwijać się, poznawać prawdę i myśleć samodzielnie.
Religia daje gotowe rozwiązania, nie trzeba myśleć, tylko przyjmować. Wiadomo, że księża przemawiają do wiernych, interpretują wiedzę, która z religią nie ma nic wspólnego. Oto znajoma przyszła i powiedziała, że joga to wymysł szatana, tak mówił ksiądz na kazaniu i ona mu wierzy. Niestety…
Lutosławski tworzył również dla dzieci: Lutosławski dla dzieci
Serdecznie pozdrawiam
Ultro,
nie wiedziałem o takim pięknym koncercie. Dziękuję za link, który wysłuchałem i obejrzałem z dużą przyjemnością.
W ramach rewanżu polecam Ci piękną płytę Grażyny Auguścik z 2014 roku zatytułowaną „inspired by lutosławski” Praca, którą autorka płyty włożyła w jej przygotowanie, nie zdarza się często w świecie zdominowanym muzycznie przez lubianego i wysoko cenionego w kraju, superartystę Zygmunta. M.
Dziękuję za odwiedziny!
Serdecznie dziękuję, przyjemnie gościć na profesjonalnym blogu.
Zasyłam moc serdeczności.
Z wielką przyjemnością zaglądam na Twój blog — zawsze znajduje tam ciekawe treści.
Ściskam z tak daleka, a z tak bliska!