Wydaje mi się, że nieco idealizuję ludzi zgodnie ze słowami, które przypominają, że wszyscy jesteśmy tacy sami, ubrani w to samo zmęczenie i te same pragnienia. A co jeśli tak nie jest?
Ponad 3000 lat temu gdy religie animistyczne rozpoczęły powolne odchodzenie w niepamięć historii, oddawały swych wiernych we władanie nowo powstającym religiom dualistycznym. Te jednak, setki lat później, pokonane zostały przez zupełnie inny koncept. Chwycono pozostałości za przysłowiową mordę, poukładano w kanony i nakazano ludziom wierzyć w mit, na którego fundamentach zbudowano wizję świata wypełnionego prawem, zasadami i regułami, których przestrzeganie prowadzić ma prawdopodobnie do zbawienia po śmierci. Wybawienia, które nierzadko można po prostu kupić.
Pomiędzy kolejnym wyjściem a wejściem do kościoła, świątyni czy meczetu wierni tracą nad sobą kontrolę, szybko zapominają o bogobojnym życiu. Tak dzieje się do dnia dzisiejszego, wierni gubią się i wypada im z głowy sposób na życie według przykazań, tracą nad sobą kontrolę i zaczynają wszystko od nowa.
Szczęścia bowiem nie da się odłożyć na potem, ono jest tu i teraz.
Chwila, która teraz trwa, już się nie powtórzy, a w przyszłości stanie się tą, za którą będziemy tęsknić.
Mój poranek długo nie mógł wystartować. Tamtego dnia czułem się podle. Poprzedniego wieczoru płukanie gardła roztworem wody i soli, wczesne skolonizowanie hotelowego łóżka oraz długi sen pozwoliły na kilka godzin zapomnieć o ludzkich słabościach. Po śniadaniu rozpoczęliśmy długą drogę pod górę, do wybudowanej na zlecenie królowej Bhutanu w 2004 roku Khamsum Yulley Namgyal Chorten, okazałej stupy z widokiem na dolinę Punakha.
Khamsum Yulley Namgyal wybudowana została w dystrykcie Punakha, około 28 kilometrów na północny wschód od Thimphu, największego miasta i stolicy państwa. Była to ponad godzinna wędrówka szlakiem, który przecina wiszący most, mija ryżowe pola, a następnie idzie pod górę wprost do chorten.
Khamsum Yulley Namgyal wzniesiono w bardzo konkretnym celu. Zamiast budować kolejne miejsce wspólnego kultu by głosić klasztorne rekolekcje lub tworzyć miejsce dla edukacji młodych chłopców, stupa ta została wybudowana w celu zapewnienia ochrony duchowej, pokoju i harmonii. Zrobiono to, by odeprzeć złe duchy dążące do zniszczenia Bhutanu i całego świata. Zrobiono to, by zapewnić pokój i harmonię wszystkim żywym istotom. Łatwe do wybudowania, a trudne do wykonania?
Każdy zmaga się ze sobą każdego dnia, by pozostać człowiekiem, traktować drugiego z nie mniejszym szacunkiem niż siebie samego i nie zawsze to tak wychodzi. Podobnie jest z życiem zgodnie z prawem, zasadami i ustalonymi regułami, które należy przestrzegać nie tylko w świątyni, kościele, klasztorze lub meczecie. Nie wielu to się udaje.
Każdy dzień, który udało się przeżyć, jest kolejną możliwością wyboru by pójść w lewo, czasem w prawo, do przodu lub w tył, a nawet by pozostać w miejscu. Każdego dnia, człowiek ma wybór, pomiędzy dobrem, a złem. Pomiędzy miłością, a nienawiścią. Wyborem czegoś, co jest ukryte pomiędzy życiem, a śmiercią. Te wybory sprawiają, że stajemy się kim jesteśmy tu i teraz, nie potem.
Chorten ten jest wyjątkowy jeszcze z jednego powodu, koncentruje się bowiem głównie na bóstwach gniewnych i potwornie silnych, których figury umieszczone zostały w salach na kolejnych piętrach.
Wchodząc do sali na pierwszym piętrze Khamsum Yulley Namgyal stanąłem twarzą w twarz z 15-metrową statuą Vajrakilayi, bóstwa które ucieleśnia oświeconą działalność wszystkich buddów, bóstwa którego furia skierowana jest na usuwanie przeszkód i niszczenie sił wrogich współczuciu, tego duchowego zanieczyszczenia powszechnego w naszym wieku.
Kolejne posągi i ołtarze gniewnych i przerażających bóstw znajdują się również na drugim i trzecim piętrze, a każde oferuje ochronę przed siłami zła na świecie. Aby zrównoważyć gniewną i destrukcyjną siłę tych bóstw, na ścianach wymalowano szereg postaci yab-yum. Każda z nich przedstawia bóstwo męskie w jedności ze swą żoną, reprezentując w ten sposób związek mądrości i współczucia.
Tamtego popołudnia poczułem jak jestem osłabiony i ile złego wyrządziła we mnie choroba, jak odebrała mi siły i radość, stępiła emocje. Widok z najwyższego punktu świątyni, wprost na ścielącą się u jej stóp dolinę Punakha zrekompensował nieco zmęczenie i powoli ogarniające mnie uczucie zwątpienia.
Nima wspomniał, że w Bhutanie za wiele przestępstw można trafić dożywotnio do więzienia, a przynajmniej tak było kiedyś, nie mogłem tego zweryfikować. Ta stupa wybudowana została rękoma więźniów, podobno niektórym z nich darowano karę.
Droga powrotna, na nowo przecinająca ryżowe pola, a później krótki, wiszący most, nie była już taka sama. Po serii wewnętrznych pytań o sens wznoszenia takich budowli, nic nie mogło wyglądać tak samo.
Jigmy za kierownicą wydał się ostają spokoju. Jazda z nim była wielką przyjemnością. Dotąd rozgadane buzie zamilkły na kilka chwil. Ponownie minęliśmy Druk Wangyal Chortens, był to spokojny powrót, wjechaliśmy do Thimpu. Uliczny rozgardiasz zza szyby auta wydał się niczym nie odbiegać od podobnych sytuacji w innych krajach z tą różnicą, że tu nie było świateł na skrzyżowaniach.
Tashichho Dzong (Thimphu Dzong) to nie tylko budowla, kolejny punkt orientacyjny w Bhutanie, w którego wnętrzu turyści mogą spędzać czas według własnego wyboru. Jest to główna siedziba administracyjna kraju do której docieramy kilka minut po godzinie 17, gdy zamknięte są już biura, a tuż przed 17:30 w momencie gdy rozpoczyna się ceremonia opuszczania Królewskiej Flagi Bhutanu.
Flaga państwa została oficjalnie przyjęta w 1965 roku. Żółty symbolizuje władzę króla, biały symbolizuje czystość i lojalność, a pomarańczowy symbolizuje klasztory Drukpa i tego nie da się od siebie oddzielić. Ceremonia jest spektakularna, budzi podziw wśród wielu zgromadzonych w tym miejscu turystów. Mnisi, przedstawiciele rządu oraz gwardia królewska paradnym krokiem przybywa do wysokiego masztu by zdjąć flagę z należnym szacunkiem i ogłosić koniec dnia, koniec godzin urzędowania.
Forteca wybudowana została w roku 1216 przeżyła trzy pożary i jedno trzęsienie ziemi. Tashichho Dzong jest siedzibą rządu Bhutanu od 1968 roku. Ten buddyjski klasztor i forteca położona jest na północnym krańcu miasta Thimphu, na zachodnim brzegu rzeki Wang Chu. Twierdza tradycyjnie była siedzibą Druk Desi (lub „Deb Raja”), szefa cywilnego rządu Bhutanu, urzędu, który został połączony z królestwem w momencie powstania monarchii w 1907 roku.
Na kilka chwil, tuż przed zmrokiem wchodzę do wnętrza fortecy. Swoje kroki skierowałem na wielki plac, otoczony rządowymi budynkami, wieżami i klasztorem z ogromną figurą Shakyamuni Buddhy oraz pomniejszych bóstw opiekuńczych. Zaczyna działać magia, powoli zapalają się kolorowe lampy podkreślające dumę i majestat otaczających mnie murów. Z wysoko położonego okna, teraz szeroko otwartego, dobiegają mnie monotonne dźwięki powtarzanych mantr. Tuż obok modlitewnych młynków, jak duchy przeszłości, szybko przechodzą mnisi odziani w czerwone stroje, zatrzymują się i patrzą w kierunku turystów. Dzień dogasa. Światło lamp, powoli wydobywające kształty budowli z szybko zapadających ciemności, wskazuje drogę wprost do autokaru, jedziemy do miasta.
Tuż przed rogatkami Thimphu krótki postój. Na środkowym pasie, rozdzielającym dwa kierunki jazdy, ustawiono dziesiątki straganów, niektóre z nich o tej porze gasną, a inne rozpoczynają swoje drugie życie. Wokół pomieszczeń rozświetlonych żarówkami, gromadzą się turyści. Tu można zakupić najróżniejsze prezenty: szale, biżuterie, drobne elementy rękodzieła, setki turystycznych pamiątek z kraju, gdzie pomruk przelatującego smoka wróży dobrobyt i szczęście. Ten czar dopada także i mnie, daję się skusić na moje pierwsze „turystyczne” zakupy w Bhutanie.
Wreszcie miasto, hotelowa cisza i łóżko. Spać kładę się zaraz po kolacji, z nadzieją, że długi sen, przyniesie siłę, że kolejny dzień obdarzy radością z podróżowania, a nie kupowania przedmiotów, których nie zabiorę na tamtą stronę. Tego dnia zakończyłem turystyczne zakupy w Bhutanie.