Festiwal czarnoszyich żurawi

Wszyscy na coś czekają, chcą coś od kogoś dostać, mieć to coś tu i teraz, zaraz, zapominając przy tym, że wszystko już tu jest i czeka byśmy potrafili to tylko dostrzec.

Przytłoczony natłokiem zdarzeń, krajobrazów i wysokością, byłem pewien, że wcześniej lub później przyjdzie mi za to zapłacić. Tak się stało, straciłem rachubę dni i czasu. Teraz wiem, że cena jaką zapłaciłem za dni, które już się nie powtórzą, była zabawnie niska. Wyniesione doświadczenie z tamtego okresu pozostanie ze mną na zawsze, a wspomnienie porannej wizyty nad potokiem, przypominać mi będzie o przemijaniu.

Dariusz uśmiecha się na tym zdjęciu

Szybko zmieniające się widoki za oknem busa, niczym w dziecięcej zabawce, kalejdoskopie wypełnionym kolorowymi szkiełkami, sprawiły, że już na starcie poczułem zmęczenie podróżą. Nieco opóźnieni docieramy do Gangtey Monastery, na której dziedzińcu, główne obchody święta czarnoszyich żurawi (Black-necked Crane Festival), od lat skupiają spore rzesze tuziemców i zagranicznych turystów skupionych jedynie na sobie z nadzieją, że ujrzą coś bardziej prawdziwszego od ich własnego życia.

Gangtey Monastery położony jest w regionie Gór Czarnych w Bhutanie. Zbudowany na początku XVII wieku klasztor założony został przez Gyalse Rigdzina Pemę Thinleya, wnuka kanonizowanego bhutańskiego „treasure revealer” (odkrywcy skarbów), Pema Lingpy. Dziś Gangteng Gompa jest największym klasztorem Nyingmapa w zachodnim Bhutanie.

12 listopada każdego roku w Gangteng Gompa odbywa się Festiwal Czarnoszyich Żurawi z okazji dorocznego ich przybycia z płaskowyżu tybetańskiego by tu spędzić zimę. Setki żurawi, które są święte w tym regionie, powraca do swoich siedlisk, zanim jednak odwiedzą dolinę rzeki by tam odnaleźć swoje miejsce, trzykrotnie krążą nad klasztorem by w ten sposób pobłogosławić przestrzeń dookoła.

Mama z córką podczas festiwalu czarnoszyich żurawi na dziedzińcu klasztoru

Nie podobało mi się tam, nie byłem tym miejscem zachwycony. Dusiłem się w tłumie zagranicznych turystów. Co raz wstawałem, unosiłem się raczej i miałem świadomość, że komuś zasłaniam. W końcu jeden z gości, może Anglik, zwrócił mi uwagę – wyszedłem. Nie było mi tam dobrze. Źle się czułem. Stanąłem z boku, przyglądałem się zgromadzonym na dziedzińcu klasztoru, ściśniętym do granic możliwości, dzieciom, babciom, matkom oraz buddyjskim mnichom.

Ci ostatni, ulokowani na wysokich balkonach, tworzyli coś w rodzaju rozpadliny w czasie, odziani w karmazynowy strój wyróżniali się znacznie. Połączenie wielowiekowej tradycji z nowoczesnym telefonem, maską na twarzy i modlitewnymi koralikami sprawiało wrażenie, że są tu gośćmi z innej planety. W kolor ich stroju wpisywały się jaskrawo czerwone usta i tak samo czerwone plwociny, to uboczny efekt żucia „domy”.

Buddyjscy mnisi na jednym z balkonów nad dziedzińcem klasztoru

Wielu spotkanych przeze mnie mieszkańców Bhutanu żuło orzech areca i liść betelu z odrobiną limonki, przypominały mi się filmy podróżnicze Tony Halika. Dziś wiem, że żucie domy jest szkodliwe, nie tylko niesie ze sobą wiele chorób lecz oprócz różnych skutków ubocznych jest rakotwórcze.

Z daleka od kawiarni, stolików i punktów obserwacyjnych, balkonu, tarasu, w przestrzeni bez krzeseł i ławek, tuż przed świątynią odbywało się coś w rodzaju jarmarku/odpustu. Wypełnione stragany z żywnością, uciechy dla dzieci, możliwość wspólnego zdjęcia na koniku, a po środku placu, wokół którego ustawiono te na szybko sklecone budki, wzniesiono coś, co przypominało okrągły basen. Nad nim umieszczono grubą poprzeczkę i to wokół tego miejsca skupiła się większość tubylców, tworząc ściśnięty tłum nieomal bez turystów. Chłopcy i mężczyźni, znanymi tylko dla siebie technikami, walczyli na grubej żerdzi nad wodą, uderzając się nawzajem workami starali się zepchnąć przeciwnika do wody i zyskać miano zwycięzcy.

Klasztor położony jest na wzgórzu u stóp którego rozpościerał się widok na małe wioski z bajecznie kolorowymi domostwami, na kaskadowo ułożone pola uprawne. W ten sielski krajobraz doskonale wpisywały się łamiące jego harmonię, wbite mocno w ziemię, zawieszone na wysokich żerdziach białe flagi modlitewne, furkoczące na wietrze by wspominać tych, którzy odeszli.

Mija południe i festiwal dobiega końca. Jeszcze z pełną nieświadomością tego jak mocno opaliłem twarz na tym górskim słońcu z radością ruszam w ponad 40-minutową drogę, w dół, do doliny, zimowego domu świętych tu, zagrożonych przez człowieka wymarciem, żurawi z czarną szyją. Dolina była piękna!

Czasem nie da się ułożyć wszystkich słów tak by potrafiły oddać widziane obrazy, a te widziane przeze mnie wznosiły się ponad wzgórza i zasłaniały je przed okiem ciekawskich ciepłym, zielonym przykryciem drzew. Naciągały na siebie kołdrę, pod samą brodę wejść do gospodarstw, domów i zagród. Słowa mogą pomóc zrozumieć jak budować królestwa.

Domy niczym z piernika, jak z dziecięcej bajki, kolorowe, bogato zdobione, do jednego z nich trafiam na popołudniowy posiłek. Spożywając pokarmy przygotowane w domowej kuchni zyskujemy coś więcej niż tylko oszczędności. W myśl zasady, że jesteśmy tym co jemy, nabywamy lepsze samopoczucie, zdrowie, jesteśmy razem, przebywamy ze sobą i prawdziwie stajemy się rodziną.

Typowy dom wiejski w Bhutanie

Typowy dom wiejski w Bhutanie to dwupiętrowy budynek na którego parterze znajdują się miejsca przeznaczone zwierzętom gospodarskim, nad nimi ulokowana jest kuchnia i pokoje sypialne. Na samej górze, na ostatnim piętrze, przechowywane jest zboże, ryż i karma dla zwierząt. Często na dachach mieszkańcy suszą czerwoną paprykę chili, tak ostrą jak jej kolor.

W całym Bhutanie nie ma ani jednej rzeźni, mięso jest tu importowane, więc posiłki w większości są wegetariańskie. Młoda bhutańska dziewczyna, gospodyni tego domu, oprócz kilku innych potraw, przygotowała Ema Datshi. Ema Datshi jest jedną z najbardziej znanych potraw kuchni bhutańskiej, uznawaną za narodową potrawę Bhutanu. Przygotowana jest z papryki chili i sera; „ema” oznacza „chili”, a „datshi” oznacza „ser” w języku dzongkha Bhutanu. Ser użyty w potrawie jest domowej roboty i przyrządzony jest z twarogu produkowanego z mleka pochodzącego od krowy lub yaka.

Wizyta w centrum obserwacji i liczenia żurawi, a przede wszystkim obejrzany tam film dokumentalny uświadomiły mi jak ciężko jest zachować równowagę w naturalnym świecie zwierząt, co krok niszczonym przez ludzi, nawet tam daleko, w wysokich górach Bhutanu. Rolnicy potrzebują by areał ich pól zwiększał się, by kupić samochód, rozbudować dom, podnieść jakość swego życia. Zabierając coraz więcej ziemi pod uprawy niszczą naturalne zimowiska ptaków za których obejrzenie zagraniczni turyści płacą krocie. Balans.

Zurawie z bardzo daleka obserwowane w dolinie

Moje rozmyślania na temat zachowania wewnętrznego balansu, a przynajmniej próby dokonania tego co wydaje się niemożliwe przerwało spotkanie na drodze wolno żyjącego yaka i stada małp, które dokarmione jabłkami z wdzięcznością pozowały do zdjęć. Niezbyt duża populacja mieszkańców Bhutanu, obecnie nie przekraczająca jednego miliona, przywołuje jeszcze jedną myśl, człowiek nie był tu pierwszy, a to daje wyjątkową szansę zwierzętom żyć na wolności w niemal niezmienionych warunkach od setek lat.

Wieczorem świętowaliśmy urodziny Nimy… chociaż te, obchodzone są w Bhutanie dopiero od niedawna. Większość starszych mieszkańców nie zna swojej dokładnej daty urodzin ani wieku. Dlatego dość długo dla celów administracyjnych obywatele Bhutanu mieli te same urodziny, które obchodzili 1 stycznia.

6
This field is required.

Zapraszam do grona moich subskrybentów! Dzięki temu zyskasz dostęp do jeszcze większej liczby fascynujących historii, a ja będę mógł dalej tworzyć treści na najwyższym poziomie. Nie przegap żadnego wpisu – czekają na Ciebie wiedza, inspiracja i rozrywka. Zapisz się już dziś i dołącz do grona moich Czytelników!

Comments 2

  • czoczo06/29/2020 at 9:08 pm

    Witam ,
    och jak dawno nie czytałem takiego Tekstu. czyta sie jak wspaniale napisana książka. To jest główny powód, dlaczego będę teraz częściej odwiedzał twój Blog. Po prostu jest tym czego szukałem. No i zdjęcia … Nigdy nie byłem w Bhutanie teraz mogłem go sobie zobaczyć całkiem z bliska … Naprawdę fajne Fotki

    • Dariusz06/30/2020 at 7:58 am

      Manchmal erscheinen in meinem Blog Kommentare, die der Geschichte nichts hinzufügen. Manchmal gibt es Kommentare, die, wie überall sonst, nur die Anwesenheit ihres Autors anzeigen. Ihr Kommentar ist einzigartig. Deshalb möchte ich mich privat bei Ihnen für Ihre Zeit, Fotos und wunderschönen Schlösser bedanken. Danke dir!

      Język niemiecki nie jest moim drugim językiem, użyłem go by podkreślić jak ważne były Twoje odwiedziny.

  • Add Comment

    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.