Ludzie umierają. Skutecznie odchodzą na tamten świat. Jaki świat?
Odchodzą w nieznane – czy na pewno? Jaki świat czeka ich po drugiej stronie? Może to złe pytanie. Może nie ma „drugiej strony”, tak jak nie ma „ja”, które mogłoby przejść gdziekolwiek.
Pewne jest tylko to: rodzimy się i umieramy.
Jeśli już przychodzisz na świat zdrowy – bo Twoi rodzice nie ulegli teoriom promującym sok z ananasów, nalewkę ze zmielonych suszonych liści rzepienia lub okładom na piersi ze startej marchwi – to wielkie zwycięstwo.
Ale kto tak naprawdę zwycięża?

Dzieciństwo jest chwilą. Jest jak sen, którego nie jesteśmy świadomi, dopóki się nie skończy. Potem budzimy się z żalem, poruszeni pięknem.
Jeśli dom był pełen ciepła, jeśli miłość unosiła się w jego ścianach jak światło o świcie, wspomnienia zawsze do niego wrócą – nawet jeśli życie wyrzuci Cię na daleki brzeg oceanu, na drugiej półkuli, gdzie obce niebo i inny rytm dnia staną się Twoją codziennością. Ale czy ten dom naprawdę istnieje? Czy nie jest tylko wytworem umysłu, cieniem rzuconym na taflę pamięci?
A potem… przychodzi umieranie.
Możesz się buntować, walczyć, szukać sposobu, by oszukać czas. Ale nic nie pomoże.
Bo nie masz czego ocalić. Nigdy nie byłeś czymś stałym. Byłeś tylko ruchem – jak płomień, który płonie, dopóki nie zgaśnie.
I może właśnie w tej nietrwałości tkwi istota piękna?

Wysocki wyśpiewał:
Хорошую религию придумали индусы:
Что мы, отдав концы, не умираем насовсем.
Więc może odrodzimy się na nowo?
Ale co właściwie miałoby się odrodzić?
„Ja” to chwilowa konfiguracja atomów, wspomnienie zapisane w elektrycznym szumie neuronów.
Reinkarnacja? Tak, ale nie w osobowym sensie. Nie jako ta sama „osoba”, ale jako cząstki świata, w wiecznym tańcu przeobrażeń, na poziomie molekuł.
Powietrze, którym oddychasz, należało do dinozaurów. Woda, którą pijesz, przepłynęła przez serca tysięcy istot przed Tobą.
Jesteśmy więc światem.
Rozproszeni w wietrze, w kroplach deszczu, w płomieniach i ziemi.
Nie pamiętamy swoich dawnych ciał i imion, ale trwamy – w liściach kołysanych wiatrem, w falach uderzających o brzeg, w dotyku dłoni, która unosi dziecko ku światłu, uścisku dłoni partnera.
Jeśli śmierć to tylko zmiana, a nie koniec, to dlaczego jej się bać?

Jeden weekend, trzy śmierci.
Nauczycielka mojego syna – wczoraj opowiadała uczniom o układzie słonecznym. Dziś jej głos zamilkł. Zgaszono światło w klasie, lecz nauka trwa. Drzwi są teraz zamknięte, ale uczniowie wrócą, a jej słowa wciąż będą w ich myślach, w ich rękach kreślących znaki na tablicy.
Warszawiak z poczuciem humoru – człowiek, którego tak mało znałem, a mogłem więcej. Potrafił jedną piosenką rozbroić napięcie. Wydawał się nieśmiertelny w swojej ironii. Jakby kpił z samej śmierci, a ta przyszła po niego – bez uśmiechu i bez dźwięków ferajny.
I wreszcie on – ten, który widział w moich pracach to, czego inni nie dostrzegają. Potrafił mi opowiedzieć o swoim wzruszeniu, które wywołałem. Rozmawiał też z dziećmi. Nie był krytykiem. Po prostu widział.
Teraz ja zostaję z jego brakiem.
Trzy śmierci. Trzy światy, które zniknęły.
Czy na pewno?

Ich słowa, ich gesty, ich spojrzenia – to wszystko trwa.
W mojej pamięci, w pamięci rodziny, bliskich, przyjaciół.
Trwa w śmiechu mego syna.
I trwa w moich kolejnych fotografiach, które ktoś jeszcze zobaczy.
Może to jest właśnie ta forma odrodzenia, o której mówił Wysocki – nie w nowym ciele, ale w śladach, które zostają po nas w innych.

Na zewnątrz tyle wzruszeń. Zima trzyma, jakby inaczej nie wypadało – jakby chłód i śnieg były nieodłączną częścią tej historii. Ale czy to zima trzyma, czy to my trzymamy się myśli o zimie?
Czas? To mijające cykle, ruch wskazówek na tarczy, iluzja stworzona przez umysł, który nie potrafi objąć wiecznej teraźniejszości.
Umieramy codziennie.
Umieramy, gdy przechodzimy przez życie, nie znajdując radości i miłości, bo zawsze szukamy ich gdzieś indziej – w przyszłości, w dalekich miejscach, w marzeniach o tym, co mogłoby być, zamiast w tym, co już jest.
Umieramy, gdy tkwimy w samotności, zamknięci w labiryncie własnych myśli, karmiąc się głosami polityków, którzy nigdy nas nie znali i nigdy nas nie poznają.
Umieramy w tej chwili.
Ja – pisząc te słowa. Ty – czytając je.

Czy się boję?
Nie.
Bo czego się bać?
Strach jest tylko iluzją, grą umysłu, cieniem na ścianie jaskini.
Życie jest przebłyskiem – chwilą pomiędzy pierwszym a ostatnim oddechem.
Ale to, co zrobimy z tą chwilą, to nasza jedyna prawdziwa odpowiedzialność.
Oddycham.
Czuję, jak powietrze wypełnia moje płuca, jak przemieszcza się we mnie oddech tych, którzy byli przede mną.
Fakt, że istniejesz w tej chwili, że jesteś świadomy, że możesz czytać te słowa – jest w gruncie rzeczy cudem.
Nie ma wiedzy, która mogłaby rozwiać tajemnicę naszego pojawienia się tutaj. Cokolwiek wiesz, w cokolwiek wierzysz, cokolwiek zrobiłeś i cokolwiek masz nadzieję zrobić – masz tylko ten jeden świadomy moment, tu i teraz.
Masz tę minutę, tę godzinę, ten dzień – i one już nigdy nie powrócą.
Wdech i wydech.
Czyste doświadczenie.
Tu. Teraz.
Bez przyszłości. Bez przeszłości.
Czy życie jest wystarczające, jeśli nie zostawię po sobie pomnika?
Tak.
Bo może wystarczy jedno dobre słowo napisane we właściwym momencie. Jedna fotografia, która dotrze na samo dno serca i jeden gest czułości.
Jedno spojrzenie, które powstrzyma kogoś przed upadkiem runięciem w otchłań czarnej pustki.
Świat się zmienia, a my z nim.
Nie mamy czasu na wojnę, na gniew, na życie w iluzji nieśmiertelności. Tchórze, którzy wszczynają wojny, wierzą, że przejdą do historii – że ich imiona będą zapisane na kartach książek. Czy historia jest czymś realnym? Czy nie jest tylko cieniem wspomnienia w umysłach tych, którzy ją pamiętają? A co z tymi, którzy zakochani we własnym odbiciu prowadzą nas nad samą krawędź?
Jedyne, co mamy, to ten moment.
Tylko tu i teraz.
Więc oddycham.
I nie boję się.
Refleksje o życiu i śmierci wstrząsnęły swą bezpośredniością, gdyż człowiek o ostatecznych sprawach niby myśli, lecz głównie odsuwa przemyślenia spowodowane lękiem, niewiadomą, a nawet troską o pozostałych, najbliższych.
Dziękuję za mądre chwile zadumy, za nazwanie rzeczy po imieniu i ukazanie nietrwałości rzeczy świata tego. Nasze istnienie to chwilka w tej wieczności.
Piszę ze wzruszeniem, ponieważ Twoje posty są dla mnie niezmiennie inspiracją do tworzenia wpisów u siebie, za co przepraszam i dziękuję, z pewnością wkrótce zmierzę się ze śmiercią, skoro taka nieuchronna.
Zasyłam serdeczności.
Chcąc lub przez przypadek napisałaś coś dla mnie bardzo ważnego: „Twoje posty są dla mnie niezmiennie inspiracją do tworzenia wpisów u siebie.” Cóż może być większą nagrodą?
Jeśli jest choć jeden uważny i sprawiedliwy czytelnik, którego moje historie poruszają, to czymże są milczące tłumy, jeśli nie szarym pyłem u stóp?
Dlatego czytaj, wzruszaj się, inspiruj – i nieś tę dobrą energię dalej w świat. Powodzenia!
Jedyne co mamy, to ten moment.
Tylko tu i teraz.
Za to uświadomienie dziękuje..
Serdeczności.
Anno, dziękuję za te refleksyjne słowa.
To prawda – jedyne, co naprawdę mamy, to chwila obecna. Cieszę się, że mój tekst skłonił Cię do tej myśli.
Serdeczności i spokoju.