W miarę jedzenia apetyt rośnie. Prawda stara to jak świat i przekonał się o tym każdy choć raz pełen niedosytu opuszczał salę koncertową. I tak zaczyna się dzisiejsza historia w której wiele będzie o muzyce, jej słowiańskich korzeniach i o tym jak dawać by brać czyli DakhaBrakha w Chicago.
To zaczęło się kilkanaście lat temu. Przekopując Internet w poszukiwaniu informacji o moim mieście, natrafiłem na tekst patriotycznej piosenki w języku jidysz, napisanej w 1939 w Taszkiencie, której autor ma nadzieję, że szczęśliwie powróci do ukochanego miasta.
W chwilę potem odnalazłem klip Karoliny Cichej z akompaniamentem Barta Pałygi. To była ta sama piosenka, Cicha śpiewała w języku mniejszości zamieszkującej województwo Podlaskie, tak to się zaczęło. Potem wszystko potoczyło się o wiele szybciej. Pojawiły się oberki, a tuż za nimi Chopinowskie mazurki. W tym czasie w Chicago pojawiła się Maria Pomianowska z instrumentem o którym przez wiele lat nie było nic wiadomo – suka biłgorajska, wtedy też, po raz pierwszy rozmawiałem z Patrycją, jedną z artystek zespołu „Same suki”. Zapoznałem się z twórczością zespołu Sutari, którego popularność na scenie folkowej dzięki nowoczesnym interpretacjom starych piosenek, rośnie doprawdy w zaskakującym tempie. W końcu dokopałem się do Laboratorium Pieśni gdzie dziewczyny używając tradycyjnego, polifonicznego śpiewu, wykonują utwory z całego świata, głównie: Ukrainy, Bałkanów, Polski, Białorusi, Gruzji, Skandynawii i wielu innych miejsc. To wszystko wyprowadziło mnie poza granice i tak poznałem zespół Dakhabrakha. [daksabraksa]
W świąteczny czas wyciszenia w Chicago odbyło się kilka bardzo interesujących wydarzeń kulturalnych. Jednym z nich był koncert niezwykłej grupy muzycznej – DakhaBrakha z Ukrainy, przybliżający kulturę wschodnich sąsiadów Polski.
W piątek 19 kwietnia wieczorem muzycy wystąpili na scenie chicagowskiego Patio Theatre w składzie: Nina Harenecka – wokal, wiolonczela, bębny, Iryna Kowałenko – śpiew, jumbo, perkusja, bębny, żalijka, dudy, flet, akordeon, Ołena Cybulska – wokal, instrumenty perkusyjne, bębny, harmonijka, Marko Hałanewycz – śpiew, darbuka, tabli, didgeridoo, puzon, akordeon.
Zespół pełnymi garściami czerpie z kultury oraz tradycji muzycznej Europy Wschodniej i buduje niespotykany klimat podczas każdego koncertu, co stanowi o niezwykłości odbioru prezentowanej muzyki. Bogactwo głosów, dźwięków i brzmienia oraz dokładnie zaplanowana, kompleksowa aranżacja niemal każdej sekundy utworów tworzą niesamowite wrażenie podczas koncertów na żywo. Z dynamiczną sekcją perkusyjną, mocnym uderzeniem i specyficznym zaśpiewem, trudno jest dziś odnaleźć podobny do nich zespół muzyczny na scenie World Music. Oprócz unikalnego repertuaru, zespół zwraca też uwagę oryginalnymi strojami, inspirowanymi ukraińskim folklorem i tradycją.
Grupa jest względnie młoda i powstała na początku 2000 roku w Kijowskim Centrum Sztuki Współczesnej „Dach”, założonym przez młodych muzyków i folklorystów. Jej nazwa pochodzi od staroukraińskich słów znaczących „dawać i brać”. Sam zespół swoją działalność koncertową rozpoczął tak naprawdę w grudniu roku 2004 od publicznego występu na Placu Niezależności w Kijowie. Od tego momentu muzycy wielokrotnie występowali na międzynarodowych scenach podczas przeróżnych festiwali muzyki etnicznej, a także własnych koncertów. Zespół DakhaBrakha dobrze znają słuchacze z Polski, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Chin, Niemczech, Meksyku, Nowej Zelandii, Australii, Węgier, Francji, Hiszpanii, Szwecji, Holandii czy wreszcie Danii.
Półtoragodzinny koncert w chicagowskim Patio Theatre muzycy wypełnili utworami ze swoich wcześniejszych płyt: Jahudki (Jagódki), Light, Na meżi (Na krawędzi) oraz najnowszymi z albumu Szljach (Szlak), co w pełni satysfakcjonowało słuchaczy. Był to bardzo udany koncert i wielkie wydarzenie, które przybliżyło nam kulturę muzyczną wschodnich sąsiadów Polski. Niezwykła muzyka obudziła drzemiącą w nas słowiańską duszę i przypomniała o wzajemnej tolerancji, a na samym końcu, parafrazując Edwarda Stachurę, przecież wszystko jest muzyką.
—–
Czy wiesz, że komunijną piosenkę „Idzie mój Pan” śpiewa się na melodię nigun, szabasowej pieśni bez słów?
Mieli szczęście spotkać tak wrażliwego odbiorcę, a jednocześnie oddanego sprawie regionalisty i co tu kryć – wielkiego patrioty
Tatul – dziękuję, na Ciebie zawsze mogę liczyć!
W tym kraju, jak sam doświadczyłeś, żyje się często dniem wczorajszym, zapamiętanym wspomnieniem domu, którego odrobinę przywiozło się ze sobą w postaci różnorakich wspomnień. Cenię tych, którzy zabrali ze sobą to co najcenniejsze, a pozostawiając wszelkie uprzedzenia i -izmy podczas odprawy celnej na lotnisku.
Po przeczytaniu pierwszego akapitu przypomniał mi się spektakl “Migdały i rodzynki – szkice białostockie” z 2014r granego właśnie w Białymstoku. Zapadł w pamięci m.in. przez
Justyno bardzo się cieszę z takiego skojarzenia. Spektakl traktował o przemijaniu i ciekawości miejsca w którym przyszło się na świat. Znaleźć odpowiedź na pytanie kto chodził tymi samymi ulicami, co tych ludzi wtedy cieszyło, czy się kochali, co do siebie mówili, jak na siebie patrzyli? To wszystko minęło, a teraz na drobnych fragmentach starych fotografii ten świat zaczyna z nami rozmowę, mówi do nas, od nas zależy czy wsłuchamy się w szeptane słowa, czy przy furkocie zielonej flagi będziemy wykrzykiwać słowa uderzające o posadzkę kościoła z dźwiękiem pękającego serca.