Bhutan przywitał nas ciepłymi promieniami słońca, odległym zapachem wszechogarniającej zieleni i niemal niezauważalną nutką w powietrzu czegoś tajemniczego, drżącego przedsmaku nowej przygody. Stojąc na płycie lotniska miałem wrażenie, że wszystko dookoła wydaje się piękniejsze od każdego, książkowego opisu tego miejsca.
Terminal lotniczy w niczym nie przypominał widzianych wcześniej przeze mnie lotnisk. Kwitł barwami, czystością i nie natrętnym pięknem. Dookoła mnie powoli pustoszało, pasażerowie odchodzili w kierunku wejścia do budynku lotniska, wtedy zatrzymałem się na jeszcze jeden moment by lepiej przyjrzeć się krótkiemu pasowi startowemu na którym stał samolot z wymalowanym na ogonie olbrzymim smokiem na tle żółto-czerwonej flagi, godłem Królestwa Bhutanu.
W paszporcie pojawiła się kolejna wiza, uśmiechy, dziesiątki uśmiechów ulgi i zadowolenia, a potem skrzeczący odgłos, szelest wszędobylskich telefonów komórkowych dla udowodnienia innym lub późniejszego pokazania sobie wyjątkowego miejsca, a tu naprawdę wszystko zadziwiało. Czystość posadzki, przestrzeń i miejsce odbioru bagaży, gdzie walizki i torby, niczym planety, ciężko spoczywające na wolno przesuwającym się pasie, krążyły wokół centralnie wybudowanej makiety jednej z tutejszych twierdz. Szklany, jasny i przestronny sufit z zawieszonymi ozdobnymi mandalami. Po drugiej stronie budynku, na parkingu, czekał przewodnik Nima Samphal Thukten i kierowca białego busa Jigme Dorji, któremu na kilka dni zawierzyliśmy nasze bezpieczeństwo.
Tak rozpoczęła się ponad 3 godzinna jazda wąską drogą, pomiędzy z jednej strony kamienną ścianą, a po drugiej urwiskiem i rwącym strumieniem najczystszej wody. W pędzie przebiegają górskie konie, dziko, w dół, wąską szosą. A wszystko po to, by za kilka chwil dotrzeć do miejsca zwanego Dochula Pass. To pierwszy mój postój w Bhutanie, spokojnie położony w pokrytych dookoła śniegiem Himalajach, na drodze z Thimpu do Punakha.
Na wysoko w górach położonym przejeździe, najstarsza królowa matka, na znajdującym się tu niewielkim wzniesieniu zbudowała 108 pamiątkowych stup dziś znanych jako Druk Wangyal Chortens. Z tego miejsca przy odrobinie szczęścia, którego wtedy mi zabrakło, przy dobrej pogodzie, można doświadczyć widoku Himalajów, oglądanych jako niemal 360-stopniowa panorama!
Wychodzę na zewnątrz zbudowanej tu małej restauracji, w powietrzu unosiła się ta sama nuta tajemniczego zapachu. Herbata, maślane ciasteczko i po raz pierwszy odczułem przenikliwe zimno oraz zmianę wysokości.
Wyraźnie wysokość na mnie działa, a raczej na moje uszy. Raz po raz staram się je „odetkać”, jakoś sobie z tym radzę. Widok z miejsca, tuż przy kierowcy, naprawdę zapiera dech w piersiach. To co pierwsze najbardziej wpada w oczy to przyroda, zieleń dookoła jest niesamowicie rześka i silna. Nima wciąż mówi i odpowiada, padają setki pytań, wystrzeliwane w powietrze bez opamiętania lub choćby później, najmniejszego zrozumienia odpowiedzi.
Nima jest cierpliwy. Około 7 wieczorem docieramy do hotelowego resortu położonego gdzieś w małej dolince. Dookoła panuje nieprzenikniony mrok, otoczony jestem nieustającym szumem przelewającej się wody. Dopiero nad ranem, wychodząc na balkon, dostrzegłem szeroki na 2 może 3 metry, wartki strumień zimnej, kryształowej wody, przepływającej tuż pod oknami hotelowego budynku. Poranna, zimna bryza spędziła mi resztki snu z powiek.
Lotnisko Bhutanu powitało mnie czystością, przedziwnymi zapachami i szczerą życzliwością spotkanych urzędników. Czy tak pozostanie do końca mego pobytu? Co przyniosą kolejne dni, czym jeszcze zaskoczy mnie ten kraj?