Jak wiadomo, mieszkam sam, z dala od wszystkich. Tak po prostu. Daleko od zgiełku wielkiego miasta, jego huczącego samochodami w trafficu serca, na przedmieściach, zakryty stosem książek, za kolumnami równiutko poukładanych płyt CD. Szczęśliwy w swojej samotności, z własnym spokojem nie zakłócanym natarczywym stukaniem do drzwi, lecz tego wieczoru… Zapukała do mnie queen of the butterflies.
przy aromatycznej herbacie, jej oparach w kuchni, oddawałem się przyjemności studiowania kolejnych wersów wiersza, którego imienia autora teraz jest mi trudno przypomnieć. z przyjemnej, lepkiej ciszy niewyczytanych jeszcze słów wyrwało mnie delikatne pukanie do drzwi… słucham? byłem wtedy zdziwiony, jak to? dlaczego? otworzyłem je…
– dariusz, to ty? – ledwie wyszeptała. co miałem zrobić? z hukiem trzasnąć drzwiami i zatrzymać przygodę, ot tak, już na progu, w połowie drogi? wtedy nie wiedziałem czy będzie to dla mnie dobre. podniosłem “rękawiczkę” – proszę wejdź, nie często ktoś tu bywa… ona bez wahania przestąpiła próg mego mieszkania: – dariusz to twoje prawdziwe imię, prawda? zapytała będąc tuż obok mnie. dosłownie w tym momencie pomyślałem, że to co wiedziałem na temat swego imienia może być nie tak do końca prawdziwe. w głowie przemknęły dziesiątki imion, które wypowiadałem każdego dnia by przedstawić siebie nieznajomym tu mieszkającym, zresztą zmieniam je, czasem dwukrotnie, tworząc historię siebie samego…
– tak, dariusz mam zapisane w paszporcie, a ty, jak ty masz na imię? – teraz to nie jest ważne, zostawmy to na później – poprosiła – czy możesz nalać mi herbaty, wiesz, tej czarnej, bez cukru. urzeczony prostotą, miękkiego kobiecego głosu nie wahałem się ani chwili – proszę wejdź już stawiam wodę. tego wieczoru znowu poczułem się szczęśliwy, zapomniałem o warkoczach tymoszenko, zapomniałem gdy dawno temu przygotowywałem do druku gazetę w języku, którego zasady użycia znali tylko jej czytelnicy, całkiem zapomniałem o historii, obiecałem sobie że to tylko na ten jeden wieczór.
ona nauczyła mnie wtedy delikatności, została moją królową motyli. bo to jest tak, że gdy wychodzi się przed skłębiony tłum, ociekający chęcią przyłapania cię na najdrobniejszym błędzie to wtedy w brzuchu, tam głęboko, czuje się zdenerwowane motyle. trzepoczące skrzydła uderzają w żołądek, przypominają o prawdziwym życiu, o potrzebie zakupu chleba, o kawie, herbacie, o paliwie do auta… dziewczynka tego wieczoru nie była “nikim”. opuściła mnie nad ranem już jako kobieta, piękna, dostojna królowa motyli: queen of the butterflies oddała mi swoją historię, prosząc: opowiesz ją innym, prawda? obiecałem to zrobić, dotrzymam danego jej słowa, dziś wiem, że będzie to następnym razem…
wizyta nie byłaby możliwa gdyby nie: model y. lavysh (blr), make-up/stylist: a. yakimchuk (ukr), hairstyle: j. lab (pol)
6
piekne 🙂