Co łączy miłość w kamieniu i w życiu? – Khajuraho

Jeśli zamarzycie kiedyś o podróży do Indii i uważnie ją zaplanujecie, to jestem pewien, że swoje kroki powinniście skierować do małej miejscowości w samym sercu Indii w stanie Madhya Pradesh – Khajuraho, a tam przygotujcie się na spotkanie z czymś naprawdę niezwykłym.

Otoczone spokojem minionych wieków, świątynie hinduistyczne i dżinijskie w Khajuraho to prawdziwe arcydzieła, które zdołały przetrwać próbę czasu i ludzkiej pruderii. Każdy ich detal zachwyca unikalnym pięknem i budowle do dziś budzą podziw i fascynację. Te wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO świątynie to coś znacznie więcej niż zwykłe budowle – to miejsca, które snują niezwykłe historie. Opowiadają o bogach, ludziach, miłości i… cóż, także o erotyce, która tu spotyka się z duchowością w zaskakującej harmonii.

Khajuraho

Świątynie te zostały wybudowane mniej więcej między IX a XI wiekiem w okresie panowania dynastii Chandela. W tamtym czasie Khajuraho było tętniącym życiem centrum kulturalnym, te świątynie miały stanowić coś w rodzaju wizytówki całej dynastii i do tego miały przetrwać tysiąclecia. Ozdobione setkami misternych rzeźb przedstawiającymi bóstwa, sceny codziennego życia, a także bardzo odważne akty miłosne – do dziś wprawiają w niemy zachwyt.

Rodzą się pytania: jak to możliwe, że w miejscu, które miało silny charakter sakralny, pojawiła się taka ilość erotyki? Czy rzeźby przedstawiające odważne sceny miały jakieś głębsze znaczenie? A może były formą oddania bogom i formą edukacji maluczkich? A może stanowiły największą formę celebracji życia?

Tego, zapewne nie dowiemy się już nigdy, lecz właśnie ta niezwykła harmonia zawarta pomiędzy sacrum i profanum sprawia, że odwiedziny w tym miejscu stają się po prostu niezwykłe. Było to takie miejsce, w którym wyraźnie czułem, jakby architekci z tamtych czasów przemawiali do mnie i podpowiadali: „Hej Dariusz, życie to coś więcej niż tylko modlitwy. Jest miłość i namiętność. Jest codzienność. W naszym życiu wszystko się przecież pomieścić musi! Bo to wszystko jest piękne!”

Gotowi? No to zaczynamy!
Dynastia Chandela, wywodziła się z kasty wojowników-królów i była znana z promowania sztuki i architektury jako nierozłącznej części władzy i duchowości. Władcy, będący wyznawcami hinduizmu i dżinizmu, wierzyli, że budowanie świątyń jest nie tylko formą zawierzenia bogom, lecz jest także dobrym sposobem na zademonstrowanie swojego bogactwa, potęgi i oczywiście zdolności artystycznych mieszkańców królestwa. Każda z tych świątyń miała służyć nie tylko jako miejsce kultu, ale również jako symbol harmonii między człowiekiem, naturą i boskością.

Lokalizacja kompleksu Khajuraho też nie była przypadkowa. Miał on zostać wybudowany w miejscu, otoczonym gęstymi lasami, które w swoim założeniu miały stworzyć atmosferę sprzyjającą kontemplacji. Według legend i tradycji, miejsce to było wyjątkowo święte, ponieważ miało być pobłogosławione przez samych bogów.

Khajuraho

Kiedy nastąpił upadek dynastii Chandela oraz najazdy muzułmańskie w XIII wieku, doprowadziło to do stopniowego opuszczenia świątyń. I wówczas okazało się, że ze względu na swoje położenie w leśnym zaciszu, z dala od głównych szlaków handlowych i strategicznych, kompleks pozostał w dużej mierze nienaruszony, choć przez setki lat popadał w zapomnienie, pochłaniany stopniowo przez dżunglę.

Świątynie ponownie odkryto dopiero w XIX wieku dzięki brytyjskiemu inżynierowi T. S. Burtowi, który był zafascynowany ich niezwykłą architekturą i bogactwem rzeźb. Od tamtego czasu świątynie w Khajuraho stały się przedmiotem badań i zachwytu historyków, artystów oraz turystów z całego świata, ale był jeszcze jeden Brytyjczyk.

Khajuraho

Generał Alexander Cunningham, archeolog i pierwszy dyrektor generalny Archeologicznej Służby Indii (ASI) chciał zniszczyć erotyczne rzeźby w Khajuraho. Chociaż dostrzegał ich architektoniczną i artystyczną wartość, miał za to duże problemy z zaakceptowaniem ich erotycznej treści, uważał je bowiem za gorszące i niemoralne, po prostu nieodpowiednie.

I tu pojawia się taka mała ciekawostka. W oficjalnej książeczce, którą można nabyć w okolicach tego zespołu świątyń, można przeczytać, że to Rabindranath Tagore napisał list do Mahatmy Gandhiego, aby ten wpłynął na anglików. Tak na marginesie dodam, że Rabindranath Tagore to ten, który w 1913 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla za zbiór zatytułowany „Pieśni ofiarne”. Jej polskie tłumaczenie ukazało się już w 1921 i było niezwykle popularne w polskich kręgach intelektualnych. Więc ten Tagore, według historii zawartej w książeczce, podobno niesłychanie sprzeciwiał się ich wyburzeniu, uważając je za cenny skarb narodowy i źródło inspiracji dla swojej twórczości.

Ulica w Khajuraho

Niestety nie istnieją dowody na to, że Rabindranath Tagore napisał taki list do Mahatmy Gandhiego. To lokalni mieszkańcy i kapłani, którzy nadal uważali kompleks świątynny za święte miejsce, przekonali Cunninghama, by nie niszczył rzeźb. Argumentowali, że te przedstawienia nie są wyłącznie erotyczne, ale mają głębsze, duchowe znaczenie, związane z filozofią tantryczną i jednością cielesności oraz duchowości! Twierdzili też, że jest to integralna część hinduistycznego spojrzenia na świat!

Po naciskach lokalnych mieszkańców, wreszcie w Cunninghamie obudził się naukowiec i archeolog, w końcu uznał, że jego zadaniem jest zachowanie dziedzictwa kulturowego, a nie jego niszczenie. Odrzucił więc aspekty erotyczne rzeźb i w głównej mierze to on przyczynił się do dokumentowania i ochrony świątyń. Po wielu latach jego raporty odegrały kluczową rolę w dalszych badaniach.

Khajuraho

We wspomnianej książeczce jest jeszcze jedna dziwna historia, tym razem związana z popularnością tego miejsca. To prawda, że bardzo chciałem je odwiedzić i że wiedziałem o istnieniu tego kompleksu od wielu lat, lecz nie wiedziałem, jak zostało to napisane, że jest to drugi zabytek po Taj Mahal najczęściej odwiedzany przez zachodnich turystów. Wtedy, stojąc tam przy wejściu do jednej z nich i rozglądając się dookoła, polemizowałem w myślach z tym stwierdzeniem, ale mogłem się przecież mylić. Tamtego dnia byłem zmęczony i niewyspany z powodu ogromnych hałasów podczas nocy, które towarzyszyły tradycyjnym zaślubinom.

Nie napisałem o tym jak tam trafiłem.
Kiedy z kierowcą przyjechaliśmy, było dość późno, tyle by zjeść, rozejrzeć się po okolicy i spokojnie pójść spać. Naturalnie nie mogłem tego zrobić bez przejścia się pod bramę wejściową i zorientowania się w cenie i możliwościach zakupu biletu. Wszystko było już zamknięte, przy bramie pozostało kilku przewodników polujących na łatwy łup i umawiających się z turystami na jutro. Potwierdziłem swoje przypuszczenie, że najlepszym sposobem będzie zakup biletu online, przynajmniej nie przepłacę o jakieś wymyślone podatki. Wróciliśmy z kierowcą do hotelu. W jakiś do tej pory dla mnie dziwny sposób kierowca znalazł starszego mężczyznę, świetnie mówiącego po angielsku, z którym umówiłem się na poranek następnego dnia, że odbiorę od niego bilety. Tak się też stało.

To było najzwyklejsze poranne spotkanie na skrzyżowaniu dróg w Khajuraho. Przy małym straganie właściciel właśnie rozpoczynał dzień – dokładnie zmywał kurz z półek, starannie układał tekstylne towary i zapalił kadzidełko, którego zapach mieszał się teraz z ciepłym powietrzem poranka. Wszystko zdawało się trwać w powolnym, rytualnym rytmie kolejnego dnia. Wtedy pojawił się – poznany dzień wcześniej mężczyzna, z telefonem w dłoni, gotowy przekazać mi bilet.

Ulica w Khajuraho

Kiedy wymienialiśmy numery, aby mógł przesłać mi plik .pdf na WhatsApp, zauważył na moim nadgarstku kalawe. Jego oczy od razu rozbłysły, jakby właśnie znalazł wspólny język, i to dosłownie. “Siva?” – zapytał z ciekawością. Kiwnąłem głową, a on zaczął opowiadać.

Dowiedziałem się, że kilka lat wcześniej podróżował po Tamil Nadu, odwiedzając wiele świątyń, które i ja miałem szczęście zobaczyć. W jednej chwili rozmowa popłynęła – od opowieści o wąskich, zakurzonych uliczkach Madurai, przez zapach przypraw na lokalnych bazarach, po spokojną aurę świątyń w Kanchipuram i bezkres wód na Rameshwaram. Było coś magicznego w tej wymianie – jakby nasze wspomnienia łączyły się w jedno

Khajuraho

Rozmawialiśmy o wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy: duchowości, kulturze, podróżach, a nawet małych absurdach życia codziennego w Indiach. Polityki nie dotknęliśmy, jakbyśmy obaj instynktownie wiedzieli, że w takich chwilach jest po prostu zbędna.

Z perspektywy czasu uważam, że była to jedna z tych rzadkich, przypadkowych rozmów, które na chwilę otwierają człowieka – pozwalają mu spojrzeć na siebie inaczej. Psychologia mówi, że takie spontaniczne spotkania mogą działać jak małe mosty w naszym umyśle, budując poczucie przynależności do świata, nawet w odległych miejscach. Może to właśnie dlatego, stojąc przy tym sklepiku, czułem coś więcej niż tylko ulgę z otrzymania biletu. Czułem połączenie – z tym człowiekiem, z jego historią, i z własną podróżą, której sens znów stał się trochę bardziej oczywisty.

Śluby w Indiach to nie przelewki. Jeśli miałbym je opisać jednym zdaniem, powiedziałbym: to eksplozja kolorów, dźwięków i emocji, które nie biorą jeńców. Ale wiecie co? Północ i południe Indii różnią się w tej kwestii bardziej, niż można by się spodziewać – i to nie tylko w menu weselnym czy tradycyjnych strojach. Na północy rzeczy nabierają zupełnie innego tempa.

Wspomniałem tamtą noc w hotelu przy wejściu do świątyni, gdy czułem się zmęczony, a było to tak. Zimowy sezon ślubny osiągał swoje apogeum. Budziłem się co chwila, a szyby w oknach normalnie drżały od wybuchów petard i to nie byle jakich. Gdyby był to film akcji, to chyba właśnie dochodzilibyśmy do sceny zabójstwa głównego bohatera. Niestety, to nie była hollywoodzka produkcja – to były dwa korowody ślubne, które, jak na złość, postanowiły przejść w ślimaczym tempie obok mojego hotelu.

Przerażające urządzenie nagłaśniające w Khajuraho

Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę uwielbiam muzykę. Ale nie taką, która jest podana na pełen regulator, o drugiej w nocy, z dodatkiem dźwięków dholu, które brzmią jak uderzające w twoją czaszkę młoty pneumatyczne. Niektóre z tych przebojów nawet znałem, ale w takim natężeniu przypominały mi bardziej próbę przetrwania gdzieś na wyludnionej pustyni niż ślubny hit. Nakrywałem głowę kołdrą, przeklinając w duchu swój brak stoperów do uszu.

Zresztą, pomyślcie tak – na północy ślub to nie tylko ceremonia. To wydarzenie, które śmiało można osadzić gdzieś pomiędzy festiwalem muzycznym a pokazem pirotechnicznym. Panny młode w bogatych, ciężkich sari i panowie młodzi na koniach, a czasem nawet na słoniach (tak, to się dzieje naprawdę!). Goście tańczą na środku ulicy, a korowody ślubne blokują całe miasto – i nikt się tym nie przejmuje. Każdy wie, że ślub to nie jeste jeden dzień w życiu, ale jest to wydarzenie tygodnia.

Khajuraho

Kiedy próbowałem zasnąć, myśląc o widoku świątyń, który miał mnie wynagrodzić za tę noc, zrozumiałem jedną rzecz. Tradycja, niezależnie od regionu, ma w sobie coś niepowtarzalnego. Na południu była spokojna, niemal duchowa, jak delikatny wschód słońca. Na północy – wybuchowa, pełna życia i energii, jak fajerwerki rozświetlające nocne niebo. I choć tej nocy śniły mi się bardziej stopery niż kwiaty jaśminu, to przyznaję, że oba te światy mają swój niezaprzeczalny urok.

Bez śmiechu, śpiewów i kolorów weselnych procesji późno w nocy, życie byłoby jak kamień – twarde, ale puste. A bez duchowego wymiaru, o którym przypominają świątynie, nie dostrzeżemy, że to miłość – zarówno ta ziemska, jak i transcendentna – jest tym, co nas napędza. W Khajuraho bóstwa i ludzie, sacrum i profanum, spotykają się na jednym poziomie – bo jedno bez drugiego nie ma sensu. Ta iskra miłości, o której opowiadają świątynne rzeźby, jest tą samą iskrą, która płonie w oczach nowożeńców.

A podróż po Indiach zapytacie? No cóż, ona wciąż trwa – zarówno na mapie, jak i w mojej głowie. W następnym poście powrócę na ścieżki, które przede mną otworzyły te fascynujące spotkania, widoki i historie. Indie są jak kalejdoskop – pełne barw, kontrastów i niespodzianek czyhających za rogiem, które za każdym razem układają się w nowy obraz. Jeśli myślicie, że widzieliście już wszystko, ten kraj zawsze pokaże wam coś, co sprawi, że zaczniecie od nowa. A więc do zobaczenia w kolejnym wpisie – mam nadzieje że pełnym kolorów, dźwięków i, kto wie, może jeszcze jednej ślubnej procesji.

Khajuraho

I tak oto mój dzisiejszy wpis dobiegł końca. Kiedy teraz patrzę na to, jak chaotycznie skakałem z tematu na temat – od weselnych korowodów po erotyczne rzeźby w świątyniach – dostrzegam, że ten chaos ma jednak swój sens. Śluby i niezwykłe, kunsztownie wyrzeźbione kamienie w Khajuraho to dwie strony tej samej monety – celebracji życia. Oba opowiadają o miłości, zmysłowości, o jedności ciał i dusz, o wiecznej tęsknocie za tym, co duchowe, ukryte w ludzkim doświadczeniu.

Pływać po morzu nie umieją dzieci,
Ani nie wiedzą, jak zarzucać sieci…
Szukacze pereł nurkują głębiną,
Kupcy na statkach w daleki świat płyną,
Podczas gdy dziatwa z wesołym szczebiotem
Skorupki zbiera — by je rzucić potem: Ukrytych skarbów nie szukają dzieci,
Ani nie wiedzą, jak zarzucać sieci…

 

Fragment z „Pieśni ofiarnych” (Gitanjali) Rabindranatha Tagore

0
This field is required.

Zapraszam do grona moich subskrybentów! Dzięki temu zyskasz dostęp do jeszcze większej liczby fascynujących historii, a ja będę mógł dalej tworzyć treści na najwyższym poziomie. Nie przegap żadnego wpisu – czekają na Ciebie wiedza, inspiracja i rozrywka. Zapisz się już dziś i dołącz do grona moich Czytelników!

Add Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.