Kiedy tak zasiadam do odsłuchania nowej płyty, trochę niepewnymi rękoma otwieram opakowanie, szeleszczącą folię, nie wiedząc, co czeka tam na mnie. Ten ułamek niepewności w chwilę przed zdarciem folii, jak zrywanie jedwabiu uciekającego w dłoniach z jej ciała może być niczym w porównaniu z przygotowaniami do spotkania z Piotrem Zanderem – było nie było, jednym z największych polskich, aktywnych muzyków lat ’80!
Ciepłe, poniedziałkowe popołudnie. Raczej wieczór. W domu znajomych, wegetariańska pizza i miłe towarzystwo stworzyło szczególną atmosferę do zadania pierwszego pytania:
Dariusz: Piotr Zander? Zgadza się?
Piotr Zander: A chcesz zobaczyć mój dowód?
Z tego co pamiętam, z zespołem Lombard łączyły cię więzi zawodowe od 1981 roku do 2003 oczywiście z małą przerwą. Wszyscy pamiętają specjalne wyróżnienie z roku 2007 za wyjątkową solówkę Znowu radio wybraną spośród pięciu na całą Polskę przez Newsweek. Jesteś między innymi autorem Pory na seks. Takiego cię pamiętamy, a jaki Piotr Zander jest dziś w 2013?
Lombard był dla mnie najważniejszą, największą, życiową karierą, pewnym wyzwaniem. Dziś mam swoje projekty, pomysły – których nigdy mi nie brakowało. Wiesz to już tyle lat, a raczej kilkanaście wspólnie nagranych płyt, kilka tysięcy zagranych koncertów…
To jest kawał prawdziwej historii Polskiego Rocka!
Bo widzisz, zaczęliśmy wcześniej niż Lady Pank, no może Perfect był wcześniej, ale zawsze jako Lombard byliśmy w czołówce najlepszych zespołów w Polsce. Pamiętasz przecież: Lombard, Lady Pank, Perfect, Maanam, Kombi, Budka Suflera to przecież ten czas.
Fundamenty Polskiego Rocka?
W tamtym czasie zrobiłem kawał dobrej roboty. Do dziś ludzie grają moje solówki, uczą się grać jak Piotr Zander. Miło mi jest z tego powodu. Wniosłem jako gitarzysta coś nowego, coś innego, to co zostało zapamiętane przez wielu, wielu fanów. Grałem przecież nie tylko z zespołem Lombard z Małgorzatą Ostrowską, prowadziłem własną pracę solową. To zostało w ich pamięci. Wiesz, najbardziej jestem dumny z płyty Live nagranej w Szczecinie… nawet teraz, po latach gdy posłucham tego albumu, odnajduję w nim tak wiele serca, wiesz… ja tam zostawiłem kawałek siebie… zagrałem uczuciami… tak kiedyś grałem, z niej jestem najbardziej zadowolony.
Piotr, jaki był twój początek, pamiętasz jeszcze?
Gitarzystą Lombardu właściwie zostałem przez przypadek. Był sobie taki przegląd gitarzystów chcących zagrać z zespołem, ale zaraz, czy ty wiesz, że o tym przeglądzie, castingu dowiedziałem się z radia?
Jak to?
No słuchaj, włączam radio, a tam mówią: jest zespół taki to a taki, właśnie powstał, szuka gitarzysty, a przegląd nastąpi w tym to a tym dniu, tu i tu. Więc myślę sobie – Co mam do stracenia? Mieszkałem wtedy w Szczecinku i pojechałem do Poznania na ten casting. Różni przede mną grali i grali, a ja po prostu zagrałem i… zostałem. Było bardzo pięknie! Wtedy ludzie grali zupełnie inaczej niż dziś, a może teraz grają inaczej niż wtedy, hmm? Po dobrą płytę stało się wtedy w kolejce, trzeba było poczekać i załatwić wszystko spod lady…
Czy chcesz przez to powiedzieć, że skoro teraz jest tak łatwo to muzycy rozdrabniają się?
Nie nie! Ależ skąd! Tak tylko przypomniał mi się moment, w polandzie, gdy zaraz po wydaniu, właśnie płyty Live, ludzie stali w długaśnych kolejkach przed sklepem. Wtedy nasz menadżer porobił zdjęcia takiej jednej kolejce. Potem gdy cała dostawa została wysprzedana ludzie znowu stali i czekali na nową dostawę… wiesz dziś tak patrząc na wszystkich muzyków, grając z nimi tu w Chicago, muzycy teraz to zupełnie inna generacja, chłopaki grają praktycznie wszystko tylko że…. szkoda, że nie mają własnego repertuaru, są dobrzy technicznie, ale to są w końcu tylko covery nie dają od siebie nic. To takie równe z nimi granie… wiesz można zagrać każdą solówkę innego gitarzysty, ale dać coś od siebie, pokazać że gram na gitarze w taki, a nie inny sposób, że gram swoją muzę. Odtwarzać muzę każdy może. Wymyśl coś sam i zrób coś oryginalnego…
Co najbardziej pozostało w twojej pamięci z czasów Przeżyj to sam?
Pamiętam to był listopad ’81 roku, pojechaliśmy do Szczecina nagrać pierwsze trzy utwory, to była pierwsza wersja, studyjna wersja tego utworu. Pojechaliśmy zaraz potem w trasę koncertową z Budką Suflera. Wracamy zmęczeni, a tu BOOM, stan wojenny! Wszystkie zespoły w polandzie miały wtedy szlaban na koncertowanie, jesienią ’82 zagraliśmy w Filharmonii Szczecińskiej jeden z najlepszych koncertów, wiesz oni tam mieli wieloślad i wszystko było rejestrowane na bieżąco. Właśnie ta wersja Przeżyj to sam zrobiła największe wrażenie, w między czasie dopracowałem swoją solówkę i… oj zagrałem! To był wielki spontan, grałem tę solówkę i łzy mi leciały to wtedy był nasz najlepszy skład. Ten numer zrobił się największym hymnem. W roku 1983 zagraliśmy w Opolu Szklaną pogodę idę sobie potem ulicą i wszędzie otwarte okna, dookoła mnie, a tu grają tylko Przeżyj to sam… to było coś. Wtedy przecież już graliśmy Szklaną pogodę, to chyba wtedy zaczęła się nasza kariera…
Pamiętam jak z kolegą szedłem w arendę narwać jabłek, potem u niego przed domem na kocu słuchaliśmy pierwszych wydań listy przebojów programu trzeciego. Czy to nie ten sam czas?
Masz rację, u Marka Niedźwiedzkiego piosenka na liście przebojów zagościła bardzo szybko. Przez kilka tygodni była na pierwszym miejscu, a potem jakiś koleś z komitetu centralnego zadzwonił do Marka i powiedział: proszę ten utwór natychmiast zdjąć z anteny! Marek został w kłopocie bo wtedy Przeżyj to sam już utrzymywała się na pierwszym miejscu. Więc wpadł na taki pomysł, że zapowiadał: pierwsze miejsce zespół Lombard z utworem Przeżyj to sam i albo kończył na tym listę albo coś dopowiadał. Tak to było, a wiesz, że mieliśmy też kontakt z cenzurą podczas koncertów? Nasz menadżer Piotr Niewiarowski musiał przed każdym koncertem napisać listę utworów, które zagramy i je przedstawić do zaakceptowania. Na każdym koncercie był jakiś szary płaszcz, który sprawdzał co gramy i czy śpiewamy zgodnie z rozpiską… musieliśmy wtedy grać materiał bardzo okrojony. To było tak, że Przeżyj to sam powyżej iluś tam osób nie mogliśmy zagrać.
Piotr, zmieniały się na świecie polityczne ubrania, a nawet całe ubiory, tylko u nas wciąż, nieprzerwanie, trwała delikatna dyktatura proletariatu. Cukier drożał, z haków znikały szynki, panie pracujące w kioskach RUCH coraz częściej sięgały pod ladę, szampon Samson dodawał rzeczywistości więcej nieopisanych przeżyć niż główne nagłówki w Trybunie Ludu. W jedyny z możliwych sposobów pojawił się wtedy na scenie nie kto inny jak Marek Jackowski. Czy było dane ci go poznać?
O tak! Tu w Chicago graliśmy w różnych klubach. Pamiętam naprawdę piękny koncert na Navy Pier. Kilka innych wizyt z Małgorzatą Ostrowską i właśnie z Markiem. Byliśmy tu w Chicago, gościnie, parę miesięcy później po przylocie nagraliśmy wspólnie płytę, w Warszawie, razem z Markiem. Ja to przeżyłem bardzo…
Zaraz, zaraz. To chcesz mi powiedzieć, że ten który grał w zespole Osjan, używającym wedle starej, polskiej legendy garnków rodem z Olkusza, grał z Tobą i Małgośką?
Nie ma już go wśród nas… ale wiesz, powiem ci tak, zagraliśmy wtedy w trójce w Studio im. Agnieszki Osieckiej i drugi koncert w poznaniu Radio Merkury. Marek grał tu i tu…
Piotr, a może coś o kobietach?
Och jak ja to lubię! Z Małgosią Ostrowską uczyliśmy się razem w szkole muzycznej. W latach ’70… my pochodzimy z tej samej miejscowości. Wtedy egzystowało coś co nazywano wymianą. Mieliśmy taką właśnie w naszej szkole muzycznej. Na pierwszy wyjazd pojechaliśmy z Gośką do enerdówka, to w tamtych czasach był zaszczyt, potem do Warszawy, spaliśmy w wielkiej sali gimnastycznej. To też była taka wymiana. Wtedy graliśmy razem, poznaliśmy się i w między czasie pełne dwa lata spędziłem w wojsku. Nie byłem czołgistą, grałem w orkiestrze. Po wojsku grałem w Człuchowie, taki typ dancing party, to właśnie wtedy usłyszałem ten anons w radio Piotra Niewiarowskiego o szukaniu gitarzysty. W tamtych czasach musiałem zamówić rozmowę do Poznania, rozmawiam z nim, pyta mnie o pozwolenie, pyta o instrument, a ja mu że gram na gibsonie, a on: żartujesz chyba? Ty masz gibsona? Datę miałem wyznaczoną na 15 września, odebrał mnie z dworca, byłem cały taki nakręcony. Wtedy nie wiedziałem, że tam Ostrowska śpiewa. Zagrałem co mogłem, wychodzę, a tu… Gośka: co ty tu robisz? A ty? Ja tu śpiewam. To był zakręcony moment! Wanda Kwietniewska, która była wtedy w zespole, zabrała mnie do siebie na obiad. Cały zdenerwowany nie chciałem po sobie dać znać, podpytuję ją delikatnie co ona o tym sądzi, a ona: wiesz, no chyba cię przyjęli. Wróciłem do Szczecinka, czekam ponad dwa tygodnie i cisza… myślę sobie no to kropka, koniec. A tu pewnego poranka wpada do mnie ojciec, bo tylko oni mieli wtedy telefon, wstawaj masz jechać do Poznania, masz granie, jesteś w zespole! Ostrowska wiesz, była w ciąży z Dominikiem i jeździła wtedy maluchem. Byłem kierowcą poloneza, a ona mówi: choć się zamienimy bo ja nie mogę. Dałem jej tego poloneza, a sam jeździłem potem maluchem.
Piotr Zander
Kiedy zapowiadana dalsza część wywiadu?
Dziękuję Artur za pytanie i zainteresowanie materiałem. Przyznam szczerze, że zarzucony innymi wydarzeniami rozmowę z Piotrem po prostu odłożyłem na przysłowiową półkę. Z drugiej strony wydaje mi się, że teraz będzie najlepszy czas by ją kontynuować. Zatem wkrótce pod tekstem pojawi się link do drugiej części. Dziękuję za przypomnienie.
To kiedy ta druga część?
Piotr,
sprawdziłem moje zapiski i nagraną rozmowę. Nie ma tam już niczego szczególnego co zasługiwałoby na publikację. Naprawdę.
Jeżeli uda mi się to wszystko dokładnie ogarnąć, to napewno wrócę do tego tematu i tego wywiadu… dziękuję za cierpliwość.