W czwartek 16 maja wieczorem włoski piosenkarz bluesowy Zucchero dał dwugodzinny koncert w Chicago, który jestem o tym przekonany, zapisze się jako jedno z ważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku, a przynajmniej według mnie.
Historia o tym, jak Zucchero, jeszcze jako wschodzący włoski piosenkarz, nagrał piosenkę z taką legendą jak Miles Davis, jest naprawdę niesamowita. Miles Davis był w trasie po Europie, kiedy usłyszał piosenkę Dune Mosse z albumu Zucchero z 1987 roku Blue’s. Davis nie miał zielonego pojęcia, kim był Zucchero ani o czym śpiewa. Wiedział jednak, że musi z nim zagrać ten utwór. Davis, niesamowity amerykański trębacz jazzowy, poprosił swój zespół o skontaktowanie się z włoskim piosenkarzem i niedługo potem obaj artyści spotkali się w Nowym Jorku, aby nagrać nową wersję utworu Dune Mosse (1988).
Po nagraniu udali się do restauracji, gdzie Davis udzielił mu jednej cennej rady: „Uwielbiam Twój głos, lubię Twoją muzykę. Ale musisz śpiewać po włosku”. Zucchero nie zawsze stosował się do rady Davisa – częściowo ze względu na wymagania wytwórni płytowych, które powtarzały: „Tak, ale jeśli chcesz grać w Ameryce albo wydawać w Ameryce płyty… musisz śpiewać po angielsku”. Więc przez jakiś czas próbował przetłumaczyć niektóre swoje piosenki na angielski. O tym epizodzie sam opowiedział w czwartkowy wieczór ze sceny Copernicus Center: „Kiedy tłumaczysz moje teksty na inny język… dostrzegasz, że używam wielu wyrazów o podwójnych znaczeniach czy sposobach ich wymawiania, bo są to słowa slangowe… i staje się to prawie niemożliwe”.
Nazwanie czwartkowego koncertu jednym z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku to wielkie niedopowiedzenie. Zucchero, w pełni oddany swojej pasji, zaprezentował utwory starsze jak i te najnowsze. Były więc piosenki z albumu Overdose d’amore the ballads oraz te z La Sesion Cubana, który został nagrany na żywo na Kubie z udziałem zarówno znanych, jak i mniej znanych, ale niezwykle utalentowanych muzyków. Co jest niezaprzeczalnym dowodem jego nieustannej chęci eksploracji nowych dźwięków i kultur.
Zucchero, po włosku oznacza „cukier” (jego prawdziwe nazwisko to Adelmo Fornaciari), dał z siebie wszystko. Dosłownie. Jego dwugodzinny występ pełen był nieoczekiwanych, zaimprowizowanych momentów, które zapierały we mnie dech w piersiach. Ten koncert był czystą autentycznością. Jego występ był dowodem na to, że nie trzeba być najlepszym technicznie wokalistą, gitarzystą czy pianistą, aby porwać publiczność. Pasja Zucchero, połączona z jego talentem do tworzenia niezapomnianych melodii, uczyniła ten wieczór naprawdę wyjątkowym. W trakcie koncertu wykonał praktycznie każdą piosenkę, którą chciałem usłyszeć, a potem zaserwował jeszcze trzy utwory na bis.
Choć Zucchero jest praktycznie nieznany w Stanach Zjednoczonych, cieszy się za to ogromną popularnością w Europie, zwłaszcza w swoich rodzinnych Włoszech i w całej Europie Wschodniej. W swojej karierze występował z takimi legendami jak Luciano Pavarotti i John Lee Hooker, Mark Knopfler i Paul Young, Eric Clapton i Jeff Beck, B.B. King, Sting i Bono, Peter Gabriel, Luciano Pavarotti i Andrea Bocelli. Ewidentnie świadczy to o jego wszechstronności i szacunku, jakim darzą go inni artyści. Zucchero udowodnił też, że jest artystą nie tylko utalentowanym, ale i pełnym pasji, który potrafi zjednać sobie serca publiczności na całym świecie i jego koncert w Chicago był tego najlepszym przykładem.
Jak zdążyłem przeczytać w opisach jego poprzednich, wielkich występów, spektakli z pełną orkiestrą i symfonią dźwięków, ta trasa była znacznie mniejsza, stanowiła bardziej skondensowaną wersję wspaniałości, które towarzyszą jego występom. Tak naprawdę obecne tournée Zucchero po Ameryce – Zucchero: Overdose D’Amore World Tour 2024 obejmuje tylko jego i pięcioosobowy zespół. I tu niespodzianka, ta oszczędna decyzja nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Zucchero sprzedał bowiem ponad 50 milionów płyt na całym świecie i jest właścicielem bardzo dochodowej winnicy w Toskanii. Jest żonaty i ma trójkę dzieci. Wszystko wskazuje więc na to, że robi to z miłości do muzyki.
Byłoby trudne, jeśli nie niemożliwe, przyćmić na scenie tą nieograniczoną energię i naturalny urok Zucchero. Jeśli jednak istnieje taki ktoś, kto mógłby dokonać tego niemożliwego, to jest nią niezwykła kobieta, która wspiera mistrza na gitarze i wokalu. Wyobraźcie sobie głos matki chrzestnej soulu Patti LaBelle i sprawność gitarową Buddy Guya, a to jest ktoś na scenie, blisko niego. Ona jest niesamowita! Wprost nie wiem, co mam napisać o drugiej kobiecie, która niczym Nefretete pojawiała się zaraz na początku, by otworzyć show i zamurowało mnie, zostałem z otwartą buzią.
Zucchero nie mówi zbyt dobrze po angielsku. Właściwie pomiędzy piosenkami rozmawiał z publicznością po włosku, ale trzeba przyznać, że swoją narrację ogranicza do minimum. W pewnym momencie występu Zucchero opowiedział historię o tym, gdy jako mały chłopiec nauczył się śpiewać do płyt popowych, głównie anglojęzycznych, co zaowocowało uznaniem dla mistrzów klasycznego bluesa. Powoli odkrywał swoją pasję do muzyki, słuchał takich muzyków jak Ray Charles, Otis Redding, The Beatles czy Rolling Stones. Powiedział wówczas: „Nie zrozumiałem ani jednego słowa, bo śpiewali po angielsku, ale to mi się podobało. A muzyka wystarczy, aby przekazać uczucia i atmosferę. Wierzę, że muzyka może mówić”.
Ostatecznie Zucchero wybrał hybrydę języka włoskiego, angielskiego i czegokolwiek innego, co działa, aby stworzyć klimat, do którego podąża. Dla niego jest to najważniejszą częścią muzyki. Wyznał kiedyś: „Na tym polega magia muzyki. To sprawia, że jestem szczęśliwy. Mam nadzieję, że moja muzyka może uszczęśliwiać także innych ludzi.”
Historia Zucchero niesie ze sobą bardzo istotne przesłanie skierowane nie tylko do Amerykanów, skłaniające do refleksji nad znaczeniem muzyki świata. Powinniśmy częściej otwierać się na muzykę różnych kultur, bez względu na język, w którym jest wykonywana. Muzyka stanowi uniwersalny język, który transcendentnie łączy ludzi, a piękno zawarte w dźwiękach i emocjach jest zrozumiałe w każdym zakątku świata, niezależnie od bariery, jaką może stworzyć język.
A teraz zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tego niezapomnianego koncertu. Uchwycone momenty oddają magię wieczoru, pełnego muzyki, pasji i niezrównanej energii. Przeniosą w sam środek wydarzeń, pozwalając poczuć atmosferę i emocje, które im towarzyszyły. To wyjątkowa okazja, by doświadczyć magii tego koncertu.
To prawda, muzyka może “mówić” i dostarczać niesamowitych przeżyć. Piosenek Zucchero nieraz słuchałam, natomiast na żywo usłyszeć, to dopiero wyzwanie.
Doskonała recenzja z koncertu zachęca do słuchania muzyczych koncertów, wszak muzyka łagodzi obyczaje.
Pozdrawiam
Przyznam Ci w sekrecie, że na koncert poszedłem z pewnym zaciekawieniem. A jak? A co? A z kim? Koncert zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Cieszyłem się wraz z widownią i delektowałem się wciąż jeszcze silnym jego głosem. Choć czas pozostawił na nim swoje ślady, widać było, że w sercu wciąż czuł się młodo!