Kolejny dzień, zwariowany i pełen zadziwień, przyniósł mi przedsmak wielkiej podróży i możliwość poznania wybranych zabytków Kathmandu, miejsc szczególnie ważnych dla kultury buddyjskiej oraz hinduskich wierzeń. Ten post opowiada historię jednego z nich – Swayambhunath.
W Dolinie Kathmandu, na zachód od miasta, wznosi się wzgórze na którego szczycie wybudowano „Małpią świątynią”, miejsce to nazywane jest Swayambhunath. Tybetańska nazwa tego terenu oznacza Sublime Trees (wzniosłe drzewa) ze względu na wiele odmian i gatunków drzew, które rosną w tym miejscu. Jest jeszcze jedno znaczenie tego słowa, oznacza to coś, co samo powstało i samo zakończyło proces powstawania.
Newarowie to ponad milionowa grupa etniczna zamieszkująca nepalską Dolinę Kathmandu. Główną religią wyznawaną przez Newarów jest hinduizm, zamieszkują oni także Bhutan, Indie i Tybet. Dla Newarczyków codziennie praktykujących buddyzm, których mity i teraźniejszość przenikają się ze sobą każdego dnia, świątynia Swayambhu zajmuje centralne miejsce w ich wierzeniach i jest najprawdopodobniej najświętszym miejscem wśród celów buddyjskich pielgrzymek.
Z miejscem tym, związana jest cała masa mitów i opowieści. Według jednego z nich rozległa Dolina Kathmandu była kiedyś olbrzymim jeziorem, obecnie przez naukowców nazywanym jeziorem Paleo Kathmandu. Na wzgórzu, na którym spoczywa stupa Swayambu wraz z dwoma czynnymi do dziś świątyniami, rósł każdego dnia kwitnący śnieżnobiałymi kwiatami lotos. Jedna z historii opowiada o tym, że Manjusri przy pomocy miecza Chandrahrasha wyciął wąwóz by osuszyć wody i stworzyć ziemię nadającą się do zamieszkania. Kolejny mit wspomina o Krysznie, który za pomocą sudarśana ćakry (dysk z wieloma ostrzami, coś podobnego używali ninja) wyciął wąwóz i w ten sposób uwolnił wody jeziora, osuszył ziemię, a następnie przekazał ją we władanie koczowniczemu ludowi Gopal Vansi, pasterzom krów.
Ze szczytu wzgórza, rozpościerał się przecudny, niepowtarzalny i do niczego nie porównywalny widok na miasto. Ukazywał je w nowych odcieniach, dodawał majestatu. Wszelkim uczuciom, które mogą nawiedzić w tym miejscu obserwatorów towarzyszą dodatkowo niezwykłe pytania o piękno i jego sens.
Z podziwem patrząc w dół, na miasto u mych stóp, stałem urzeczony wielkością natury dookoła mnie. Tej potężnej siły, która jest małą cząstką każdego z nas i do tego tak niedocenioną. Zepchniętą na drugi plan, wypartą przez autostrady, auta i kominy, wyśmianą przez polityków, ich elektorat i wierzących.
Wybudowany na wzgórzu kompleks sakralny, składa się ze stupy i świątyń, niektóre z nich pochodzą z okresu starożytnego królestwa Licchavi, z lat 400-750 n.e. Tybetański klasztor, muzeum i biblioteka są nowszymi dodatkami, podobnie jak wszędobylskie sklepiki i kawiarnia. Stupa, na każdej z czterech stron, ma wymalowane duże oczy, które reprezentują Mądrość i Współczucie. Nad każdą parą znajduje się trzecie oko. Gdy Budda głosi swą naukę, kosmiczne promienie emanują z trzeciego oka i dają znać istotom niebiańskim, by te zeszły na ziemię i mogły posłuchać Buddy.
W momencie gdy przewodnik, specjalnie zatrudniony przez Anię i Rakesha, starał się swoją opowieścią i dokładnie wypowiadanymi słowami oddać skomplikowaną historię tego miejsca, małpy licznie tu zamieszkujące, przeprowadziły udany atak na stoiska z pomarańczami oraz innymi owocowymi smakołykami.
Świątynia na wzgórzu, często nazywana jest Świątynią Małp, bowiem w jej północno-zachodniej części żyją święte małpy z którymi związana jest kolejna legenda. Święty mąż Manjusri, bodhisattwa mądrości i wiedzy, gdy tworzył to wzgórze miał utrzymać swoje włosy krótko obcięte, jednak postąpił inaczej. W jego długich, splecionych włosach zalęgły się wszy, które w późniejszym czasie przekształciły się w święte małpy.
To tu po raz pierwszy ujrzałem Sadhu, świętych mężów. Lokalnych mnichów, swoją świętością zarabiających na życie, a może tylko przebierańców z rozwiniętym zmysłem ekonomicznego wyrachowania? Sadhu, dosłownie oznacza tego, kto praktykuje „sadhanę” lub gorliwie podąża ścieżką dyscypliny duchowej.
Chociaż ogromna większość sadhu to jogini, to nie wszyscy jogini są sadhu. Sadhu poświęcony jest wyłącznie osiągnięciu wyzwolenia, poprzez medytację i kontemplację. Sadhu często noszą proste ubrania w kolorze szafranu, białe lub po prostu żadne tak jak w dżinizmie, symbolizuje to wyrzeczenie się dóbr ziemskich. Ci z Swayambhunath nie przekonali mnie, by za drobną opłatą, mógł ich fotografować.
Ludzie żyją własnym życiem, małymi sprawami, które wydarzają się codziennie i każdego dnia powtarzając się tworzą rytuały. Czasem przytrafia się Wielka Sprawa, która wybija ich z głębokich kolein życia, wprowadza chaos i powoduje rozdrażnienie. Czasem zdarza się, że swą niewiedzę, brak zaangażowania w życie lub po prostu głód bycia kimś innym, próbują nakarmić liczbami. Wówczas liczą odbyte podróże, liczą lądowania, liczą odwiedzone lotniska, a wszystko po to, by całą tę statystykę, cyfry nie przekładające się na wspomnienia, wrzucić w próżnię internetowego świata socjalnych mediów wierząc, że tym uda im się naprawić lub zmienić samych siebie.
Zdarzają się też ludzie, którym wydaje się, że podróż to rozrzucone punkty do których należy dotrzeć, postawić stopę i dalej kontynuować wędrówkę w innym kierunku, by tam uczynić to samo, postawić znak ✓ obok jakiejś nazwy. Wydaje im się, że jest to pewna część listy rzeczy, które należy w swoim życiu dokonać by stać się szczęśliwym, a do tego jest im z tym dobrze. Ilu podróżników, tyle sposobów na poznanie. Wierzę, że tak jest dobrze, że nie ma złotej recepty na bycie sobą, na bycie szczęśliwym.
Mam jednak przeświadczenie, że można odnaleźć szczęście wylatując tylko z jednego lotniska, że można być spełnionym podczas jednej, wymarzonej podróży, w trakcie której odkłada się na bok telefon i dostęp do Internetu. Wtedy prawdziwie można żyć miejscem, jego historią i ludźmi.
Uwikłani w mity, latami precyzyjnie tkane przez kulturę w której przyszło nam żyć, otrzymujemy do rąk produkt wysokiej klasy, przycięty na naszą miarę: mit romantyzmu, a do tego jest on elegancko zawinięty w przystrojony brokatem mit konsumpcjonizmu. I z tego się cieszymy, traktując jako własny i unikalny, przepis na życie.