Trudne słowa do wymówienia, a jeszcze trudniejsze do zrozumienia, zaakceptowania. Alienacja jednostki, my smutni niewolnicy rządzeni przez towary, a raczej symbolizujące je obrazy, które zastąpiły nam rzeczywistość. Karmieni tonami kilobajtów, informacjami nikomu nie przydatnymi, niepotrzebnymi, brudnymi i nijakimi. To my: zakładnicy trwającego wokół nas nieustannie Spektaklu.
Zachęcony ostatnimi informacjami z Bostonu, zachęcony tym co za oknem i długą jazdą, zachęcony wreszcie i filmowym pokazem z Polski by na nowo zadziwić się światem postanowiłem podjąć próbę spotkania z autorem społeczeństwa spektaklu. Przedstawiam więc, oto: Guy Ernest Debord. Przez niektórych nazwany alkoholikiem, doskonały filozof i myśliciel, świetny filmowiec, pacjent z posuniętą chorobą neurologiczną, który śmiertelnie targnął się na swoje życie 30 listopada 1992 roku, ale czyż nie jesteśmy przez to bliżsi prawdy?
Historia pisana od nowa, dedykowana naszym potrzebom, od nowa raczej jest przerabiana na papkę reklamy. Z każdym dniem coraz mocniej rozpuszczamy się w nierealnej rzeczywistości, powoli przemieniając się w zwykłą hołotę, dążącą do samounicestwienia, podążającą na rzeź – lecz nie, my barankami niewinnymi jesteśmy. To my na to zezwalamy, dajemy się kierować i manipulować.
Uzależnieni od przyjemności, dotyku drogich towarów, stajemy się ich sługami. Rządzą nami towary, których pożądamy jak nic innego. Dostępność i krotki czas z jakim są dostępne. Chęć posiadania dóbr konsumpcyjnych jest w nas manipulowana, jesteśmy tego uczeni, nabywamy nawyku: reklamowego zachwytu.
Posępni, marni zakładnicy Spektaklu. Nauczono nas wierzyć, że to co czujemy jest piękne i takie być powinno lecz prawda jest bardziej obrzydliwa i trudna do zaakceptowania. To co wydaje nam się piękne takim nie jest, widzimy tylko obraz tego co nie istnieje, kochamy wyobrażenie, spełniamy się tylko na niby, bez satysfakcji. Totalne ogłupienie nie tylko w prywatnym zaciszu domu lecz także w sferze publicznej naszego istnienia. Krok za krokiem, my słudzy, sparaliżowani prawami ekonomii, egzaltowani pieniądzem, modlący się na stronach internetowych, uczeni poprzez reklamę co kochać i jak być kochanym – wierzymy w to bezgranicznie. To tylko istnieje w naszym postrzeganiu. Wiedze tę przekazujemy naszym dzieciom, kolejnym pokoleniom wciąż brniemy coraz głębiej i głębiej, coraz szybciej…
Wydaje się, że wszystko jest w należytym porządku dopóty, dopóki nie przyjrzymy się bliżej… stworzeni do bycia w grupie, do rozwoju wspólnego, do wymiany słów odcinamy się od tego, odgradzamy grubym telekomunikacyjnym murem. Teraz wystarczy nam krótka wiadomość tekstowa: wszystkiego najlepszego… pozdrawiam serdecznie w dniu… wesołych świąt… to brzmi paskudnie! Sś jeszcze listy elektroniczne gdzie za jednym, magicznym myszki kliknięciem taką samą “pocztówkę” wysyłamy do wszystkich “znajomych” podłe to i okrutne! Prawda brutalnie jest inna: z dala od siebie, zablokowani będziemy jeszcze może w stanie podczas TEGO ostatniego spektaklu, trzymając w ręku wręcz wrośnięty w nas telefon komórkowy, wysłać ostatnią wiadomość tekstową, to co po nas pozostanie: pa pa..
In my rear view mirror the sun is going down
Sinking behind bridges in the road
And I think of all the good things
That we have left undone
And I suffer premonitions
Confirm suspicions
Of the holocaust to come.The wire that holds the cork
That keeps the anger in
Gives way
And suddenly it’s day again.
The sun is in the east
Even though the day is done.
Two suns in the sunset
Hmmmmmmmmmm
Could be the human race is run.
Two Suns in the Sunset (Waters)
Zagonić własne ciało przed płaski ekran telewizora by zostać nakarmionym płaskim przekazem głębiej i głębiej wrzynającym się w naszą nieprawdziwą edukację. Potem, w wirtualnym świecie czujemy się bogaci, piękni, mądrzy, wydaje nam się, że jesteśmy anonimowi! Wielcy! Silni! Narzędzie stworzone przez ludzi staje się narzędziem intelektualnej kaźni. Żyjemy życiem innych znanych z ekranów, stron gazet, aktorów takich samych jak my, lecz na innej scenie.